Czy dawni mistrzowie socjalistycznej szkoły dziennikarstwa, nie tej spod znaku konstruktywnej krytyki, ale tej upaćkanej wazeliną od piwnicy po komin, odnaleźliby się w mediach wolnej Polski? Jak prezentowaliby się w wielkim newsroomie warszawskich salonów, gdzie swoje dyrdymały klepią w klawiatury gwiazdy spod znaku „łubu-dubu, niech nam żyje prezes Rady Ministrów, niech żyje nam!". Czy potrafiliby, jak ich dzisiejsi następcy, wypisać sobie na czole: „Nie patrzę władzy na ręce, więc mam święty spokój" albo „Nam nie jest wszystko jedno, bo u nas jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, choć wszyscy wiedzą, co to za jeden"?

Czy można być dziś w Polsce wykładowcą dziennikarstwa, który nie próbuje nawet zastanowić się, co zrobić, by w Polsce żyło się lepiej nie tylko pupilom PO, a skupia się jedynie na tym, by za wszelką cenę wyciągnąć władzę z dołka i aby, niszcząc opozycję, permanentnie dopieszczać rząd od zaplecza? Odpowiedź – nie tylko można, ale i trzeba, o ile się nie chce fotela zamienić na zydel.

Czytaj w tygodniku "Uważam Rze" oraz na uwazamrze.pl