„Solidarność" rozbiła wczoraj przed Kancelarią Premiera obozowisko i zapowiada ściągnięcie do stolicy tysięcy swoich członków. Dla związków zawodowych forsowana przez rząd reforma emerytalna jest jak wiatr w żagle. Z roli drugorzędnego rozgrywającego wyrastają na głównego gracza w tej batalii. W dodatku mają solidne zaplecze finansowe na tę walkę.
Do niedawna wydawało się, że przedstawiciele pracowników tracą na znaczeniu. Protesty przyciągały coraz mniej ludzi, malała liczba członków związków. W Polsce należy do nich zaledwie 14 proc. pracowników, to jeden z najsłabszych wyników w Europie.
Związkowcy zmienili jednak strategię. Pierwszy raz od lat ramię w ramię walczą konkurujące do tej pory „Solidarność", OPZZ i Forum Związków Zawodowych. Postawili też na inne metody działania. – Nie chcemy palić opon czy blokować miast na wiele godzin – mówi „Rz" Marek Lewandowski, rzecznik „Solidarności". Działacze zaczęli także dystansować się od polityków, nie chcą już wiązać się z jedną partią. Na przykład Piotr Duda, szef „S", rozmawia zarówno z SLD, jak i PO oraz PiS.
Związki zapewniły sobie solidne finansowanie swoich poczynań. Z wyliczeń „Rzeczpospolitej" wynika, że tylko na akcję w Warszawie wydadzą pół miliona złotych. Żadna z organizacji związkowych nie chce ujawniać finansów, można jednak wyliczyć, że tylko z sektora wydobywczego, w którym pracuje 120 tys. osób, a uzwiązkowienie w niektórych firmach przekracza 100 proc., na ich konta trafia nawet 3 mln zł miesięcznie.
Związkowcy dobrze wyczuli też moment protestu. Wzmacnia ich kryzys, a walka o podniesienie wieku emerytalnego jest świetnym zapalnikiem – uważa prof. Jerzy Wratny z Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych.