Składkowski przez 13 pomajowych lat był wiceministrem spraw wojskowych, ministrem spraw wewnętrznych, wreszcie premierem. Na tym ostatnim stanowisku pobił rekord. Radzie Ministrów przewodniczył przez ponad trzy lata, od maja 1936 do września 1939 r., dłużej niż którykolwiek z jego poprzedników. Ale tylko jeden minister był jego człowiekiem. On sam. Skład rządu uzgodnili bowiem między sobą prezydent Ignacy Mościcki i generalny inspektor sił zbrojnych Edward Rydz-Śmigły. Sławoj Felicjan Składkowski nie był politykiem samodzielnym. W Sejmie przedstawił się prostodusznie, że z rozkazu Rydza-Śmigłego obejmuje stanowisko premiera, choć konstytucja w żadnym wypadku nie przewidywała dla generalnego inspektora roli kreatora szefów rządu.
Niewątpliwy sukces rządu Składkowskiego, jakim była budowa Centralnego Okręgu Przemysłowego, zapisano – całkiem słusznie – na konto wicepremiera Eugeniusza Kwiatkowskiego. Natomiast premiera obciążano odpowiedzialnością za klęskę wrześniową. Na emigracji Składkowski tłumaczył, że Polska po prostu miała za mało pieniędzy, by przygotować się do konfrontacji z Niemcami i odeprzeć ich atak. Była za słaba gospodarczo. Wskazywał, że Francja nie powalczyła dłużej.
Komuniści postawiliby z miłą chęcią Sławoja przed sądem za „faszyzację kraju". Czyli za to, że jako minister spraw wewnętrznych i premier właściwie spełniał swoje obowiązki, walcząc z moskiewską agenturą, jaką była Komunistyczna Partia Polski. Nie zapomniano mu, że w Sejmie powiedział do policjantów: „Chłopcy, ci sk... syny komuniści przeszkadzają mówić komendantowi. Wyrzucimy ich. Za mną!". W komunistycznym akcie oskarżenia znalazłby się obóz odosobnienia w Berezie Kartuskiej, nazywany do dziś przez krytyków II Rzeczypospolitej „koncentracyjnym", by zasugerować podobieństwo do niemieckich obozów. Składkowski w pisanych po wojnie artykułach przypominał, że w Berezie Kartuskiej siedzieli głównie komuniści oraz agenci sowieccy. Mógłby dodać, że „bereziacy" mieli szczęście. Gdyby nie siedzieli w niezbyt, to prawda, przyjemnych warunkach, lecz znaleźliby się w kraju, któremu służyli – Związku Sowieckim – dostaliby kulkę w łeb w piwnicach NKWD. To właśnie spotkało większość aktywistów i funkcjonariuszy KPP, którzy albo uciekli do Związku Sowieckiego, albo trafili tam w ramach wymiany więźniów.
Składkowski szczerze przyznawał, że liczył na to, iż ciężkie warunki pobytu w Berezie odstraszać będą od wywrotowej roboty – znacznie bardziej niż więzienia – komunistów, a także ukraińskich nacjonalistów, zwolenników terroru. Trudno, by Składkowski przepraszał za Berezę, skoro osadzano tam ludzi, którzy byli wrogami państwa polskiego. Ale nie kajał się też za wysłanie do obozu publicysty Stanisława Cata-Mackiewicza, a to już zupełnie inna sprawa – karanie metodami administracyjnymi poglądów, które nie podobały się rządowi. Nie przynosi też chluby Składkowskiemu sprawa uwięzienia posłów opozycyjnych. „W pewnej chwili Pan Marszałek zapytał, kto podpisze nakaz aresztowania. Zapanowało milczenie, po którym zameldowałem: »Melduję posłusznie, że ja podpiszę, Panie Marszałku«. »No więc!« – powiedział Komendant, jakby strofując mię za zbyt długie namyślanie się".
Choć w swoim exposé premier Składkowski potępił przemoc fizyczną wobec Żydów oraz napiętnował „barbarzyństwo załatwiania spraw przez pogromy" i tak, oczywiście, został obwołany antysemitą. Powiedział bowiem: „Walka ekonomiczna i owszem". Nie miał jednak przecież na myśli jakiejkolwiek formy udziału państwa w tej walce. Nie zamierzał urzędowo przełamywać dominującej lub monopolistycznej pozycji Żydów w wielu gałęziach handlu oraz rzemiosła. „I owszem" było i jest jednak pamiętane Sławojowi.
On sam musiał natomiast przypominać inny fakt, pomijany, bo niepasujący do obrazu II Rzeczypospolitej antysemickiej. Jako komisarz rządu dla Warszawy (powołany w maju 1926 r.) zetknął się z problemami ludności żydowskiej. Mniejsza już o to, że starał się poprawić warunki zdrowotne i estetykę dzielnicy przez nią zamieszkałej. Jeden z posłów żydowskich zwrócił Składkowskiemu uwagę na ogromnie ważny problem – sprawę setek tysięcy żydowskich uciekinierów z Rosji, którzy nie mieli obywatelstwa polskiego. Wiązało się to z oczywistymi trudnościami, także w działalności zawodowej. Kilka miesięcy później już jako minister spraw wewnętrznych Składkowski przedstawił ten problem Piłsudskiemu, który zgodził się na przyznanie obywatelstwa Żydom z Rosji.