Lawina zaniedbań, bezczynność i nieudolność urzędników najważniejszych instytucji w państwie, w wyniku których możliwa była afera Amber Gold, muszą zostać ukarane. Premier Donald Tusk dał swoim podwładnym zielone światło, by wskazali winnych. Są już pierwsze dymisje w skarbówce, będą wprokuraturze, ruszyły dyscyplinarki. „Rz” wyliczyła, że kłopoty może mieć nawet kilkadziesiąt osób.
Zawiedli poszczególni urzędnicy i niektóre procedury, ale nie całe państwo - mówił szef rządu w czwartek wSejmie.
Dlatego za aferę Amber Gold, w której jak dotąd 230 mln zł oszczędności straciło 4,4 tys. osób, zapłacą głównie urzędnicy niższego szczebla. Pierwszy garnitur, szefowie resortów, chociaż to oni nadają ton pracy, wyjdą ze sprawy obronną ręką.
- Ludzie w strukturach państwa nie wzięli się znikąd, a słabe ogniwa były w wielu miejscach i problem jest systemowy. Ale premier woli przekonywać opinię publiczną, że ktoś konkretnie zawiódł, a nie że po tylu latach rządów PO i jego własnych na tak elementarnym poziomie państwo nie działa - komentuje dr Jacek Kloczkowski z Ośrodka Myśli Politycznej.
Premier Tusk w Sejmie sugerował kolejne decyzje personalne, mówiąc m.in. o ABW. Politycy PO pytani przez „Rz”, kogo miał na myśli, twierdzą, że szef rządu rozważa nawet dymisję prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta. Zresztą o błędach prokuratury, która nie spieszyła się w sprawie Amber Gold, jest najgłośniej. - Seremet najmocniej uderzył się w piersi, przyznał, że była opieszałość i byłby najlepszym kandydatem do odstrzelenia, Tusk łatwo by go poświęcił - mówi jeden z posłów PO.
Komentuje Jarosław Stróżyk