Tekst z archiwum tygodnika "Uważam Rze"
Dominika, lat 32, jedno wie na pewno: jej dziesięcioletni synek nie dostanie pod choinkę ubrań. – Sama dostawałam je na Gwiazdkę niemal co roku – opowiada, tłumacząc, że dziecko nie ucieszy się z praktycznych rzeczy, które i tak by dostało.
Ona sama, jako chlubny wyjątek wśród gwiazdkowych prezentów, wspomina plastikową lodówkę z plastikowymi miniaturami produktów spożywczych. Dostała ją pod koniec lat 80. jako uczennica podstawówki.
Wilk i jajka
Kilka lat wcześniej 30-letniej dziś Bernadecie do pełni szczęścia wystarczyła kieszonkowa radziecka gra elektroniczna, w której zając z kreskówki musiał złapać kolejne spadające jajka, zanim zrobił to wilk. – Grę co prawda dostał brat, ale ja nie mogłam się oderwać od bicia kolejnych rekordów – wspomina. Jakiś czas później – mógł to być 1987 r. – poprzeczkę podniósł wujek, który sprawił, że pod choinką znalazł się magnetofon „Kasprzak". – A do tego komplet kaset, m.in. Roberta Palmera – przypomina sobie. Za kolejnych kilka lat „Kasprzak" odszedł do lamusa, a ówczesna czwartoklasistka dostała „od św. Mikołaja" magnetofon nie tylko na kasety, ale także z odtwarzaczem CD: – Pierwszym krążkiem, który na nim odsłuchałam, był singiel Erosa Ramazzottiego „Piu bella cosa".
A co z dziećmi lat 50. i 60? Anna, dziś lat 63., jako najwspanialszy prezent gwiazdkowy wspomina misia. – Ale to nie był miś taki jak dzisiejsze, miękkie i pluszowe, tylko wypchany trocinami, koloru żółtego – zaznacza. Nazwała go Kubusiem, a rodzice w noc przed Wigilią uszyli mu zielone spodenki na czerwonych szelkach. Pani Anna nie przepadała za lalkami, ale pamięta, że wtedy większość dziewczynek marzyła o plastikowej, która mówiła „mama".