Związkowcy żądają nierealnego

Rzeczywistość nie jest tak czarna, jak przedstawiają to protestujący. A ich recepty krytykują ekonomiści.

Publikacja: 12.09.2013 03:08

Do Warszawy zjechało wczoraj około 18 tys. protestujących. Pod Sejmem zorganizowali związkowe miaste

Do Warszawy zjechało wczoraj około 18 tys. protestujących. Pod Sejmem zorganizowali związkowe miasteczko

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek JD Jerzy Dudek

Donald Tusk na długo zapamięta tę datę – odgrażał się wczoraj Piotr Duda, szef „Solidarności", która wraz z OPZZ i Federacją Związków Zawodowych rozpoczęła czterodniowy antyrządowy protest w stolicy.

Około 18 tys. osób pikietowało pod siedmioma ministerstwami w Warszawie. Najwięcej osób zgromadziły manifestacje przed resortami transportu (ok. 6 tys.), gospodarki (ok. 4 tys.) i zdrowia (ok. 3 tys.).

Demonstracje przebiegały spokojnie. – Nie awanturują się, śpiewają Kaczmarskiego, nawet dość przyjaźnie to wygląda – mówił „Rz" pracownik jednego z ministerstw.

Do strajkujących wychodzili dyrektorzy departamentów. Pierwotnie ze związkowcami chciał się spotkać minister pracy Władysław Kosiniak-Kamysz, ale ostatecznie zrezygnował. Na stronie internetowej „S" czytamy, że wczoraj rano dotarło do nich pismo mówiące o tym, że minister pracy ma „inne zobowiązania".

Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że zakaz spotykania się ministrów z protestującymi został wydany odgórnie.

Elastyczność nie taka straszna

Choć z sondażu MillwardBrown dla „Faktów" TVN wynika, że protesty w stolicy popiera aż 59 proc. ankietowanych, większość przedsiębiorców i ekonomistów łapie się za głowę, słysząc o związkowych postulatach.

Ich zdaniem są one nieracjonalne i paradoksalnie przyniosłyby więcej szkody niż pożytku. – Wiele z nich zawiera niczym nieuzasadnione obawy. Tak jak na przykład te związane z większą elastycznością kodeksu pracy – mówi dr Ewelina Wiszczun z Uniwersytetu Śląskiego.

Chodzi o wydłużenie okresu rozliczeniowego do roku. Zdaniem związkowców to spowoduje, że ludzie będą zmuszeni do stawiania się na każde żądanie pracodawcy, ich życie prywatne zostanie podporządkowane firmie, a w dodatku nie zapłacą im za nadgodziny. Eksperci jednak przypominają, że takie rozwiązanie funkcjonowało już z powodzeniem na gruncie ustawy antykryzysowej z 2009 r. Skorzystało z niego wówczas 1100 firm, a pracę dzięki temu zachowało 100 tys. osób. I nikt wtedy na to nie narzekał.

W nowych przepisach ponadto wprowadzono także dwie bariery dla przedsiębiorców. – Po pierwsze, trzeba zgłosić fakt wprowadzenia rocznego rozliczenia do Państwowej Inspekcji Pracy, co naraża na częstsze kontrole, a po drugie, zgodę na to muszą wyrazić zakładowe organizacje związkowe – mówi Wiszczun. Ryzyko, że w firmie organizacji związkowej nie będzie, jest minimalne, bo z tego będą korzystać głównie duże firmy produkcyjne. A tam związków nie brakuje.

Mit minimalnej

Kolejnym postulatem jest podwyższenie pensji minimalnej. Dziś to 1600 zł, a od 2014 r. – 1680 zł. Dla związków to jednak za mało. „S" chce, aby wyniosła ona 50–60 proc. przeciętnego wynagrodzenia (czyli 1800–2200 zł).

I chociaż trudno nie zgodzić się ze związkowcami, że są to pieniądze, za które trudno przeżyć, to jej podwyższenie doprowadziłoby do zwolnień i wzrostu szarej strefy. Pensję minimalną dostają osoby słabo wykwalifikowane, niepełnosprawni oraz młodzi wchodzący na rynek pracy. Jeśli ich praca stałaby się za droga, dostaliby wypowiedzenia.

– Poza tym to mit, że pensja minimalna rośnie zbyt wolno. Przeciwnie: ostatnio idzie w górę o ok. 7 proc. rocznie. A to dwa razy szybciej niż przeciętne wynagrodzenie w gospodarce – mówi Wiktor Wojciechowski, główny ekonomista Invest-Banku.

Inny problem to, zdaniem związkowców, masowe zatrudnianie na umowy cywilnoprawne lub kontrakty czasowe. Tymczasem statystyki pokazują, że sytuacja nie jest tak dramatyczna. Z „Diagnozy społecznej" wynika, że na podstawie umów cywilnoprawnych zatrudnionych jest obecnie 8,2 proc. osób do 24. roku życia. W kolejnej grupie wiekowej, między 25. a 34. rokiem życia, taką umowę ma 2 proc. pracujących ankietowanych. Ich liczba maleje o połowę wśród osób w średnim wieku i rośnie dopiero około 60. roku życia, kiedy dodatkowej pracy szukają dla siebie emeryci.

Podobnie jest ze stałymi etatami – według GUS ma je więcej osób niż kontrakty czasowe.

– Nie oznacza to, że na rynku pracy nie ma patologii. Nadużywanie umów cywilnoprawnych ma głębsze podłoże niż zła wola przedsiębiorców i aby ten problem rozwiązać, trzeba debaty, a nie walki ulicznej – mówi Wiszczun.

Przedsiębiorcy od dawna zwracają uwagę na dwie rzeczy – ucieczka w umowy cywilne to skutek zbyt wysokich kosztów pracy, a umowy na czas określony – zbyt trudnego rozwiązywania stałych umów. – Zmiana przepisów powinna iść w tym kierunku, aby z jednej strony znieść nadmierną ochronę stałych etatów, a z drugiej – zwiększyć bezpieczeństwo kontraktów czasowych. Wtedy sytuacja by się unormowała – tłumaczy Wojciechowski.

Trzeba rozmawiać

Związkowcy wielokrotnie też podkreślali, że wyszli na ulicę, bo jest to jedyny sposób, aby ktoś usłyszał ich głos. Tymczasem dialog do czasu opuszczenia przez związkowców obrad Komisji Trójstronnej, przynajmniej formalnie, się toczył.

Związkowcy są jednak rozczarowani tym, że rząd rzadko bierze pod uwagę ich postulaty i rzadko coś negocjuje. „Pod tym względem rząd pierwszej kadencji Donalda Tuska był bardziej nastawiony na dialog [...] mamy obecnie poważny kryzys w gospodarce i gabinet Tuska stara się wysyłać sygnały rynkom finansowym, iż prowadzi restrykcyjną politykę budżetową, nie ulega naciskom poszczególnych grup społecznych" – mówił w wywiadzie dla „Rz" prof. Juliusz Gardawski, ekspert w Komisji Trójstronnej.

Związkowców szczególnie rozwścieczył fakt, że premier Donald Tusk obiecał im spotkanie w sprawie uelastycznienia czasu pracy, ale czas na rozmowę znalazł wtedy, gdy przepisy już zostały uchwalone. Mogło ich to urazić, ale od tamtej pory i rząd, i pracodawcy wielokrotnie zapraszali związki na rozmowy i powrót do stołu.

Opinie:

Władysław Kosiniak -Kamysz, minister pracy i polityki społecznej: Myślmy o konkurencyjności naszych firm

Jeśli chodzi o kwestie związane z przywróceniem poprzedniego wieku emerytalnego to pamiętajmy, jaką mamy demografię. Teraz na jednego emeryta pracują cztery osoby, za 20 lat będzie ich dwie. Rząd wziął na siebie odpowiedzialność podniesienia wieku ze względu na bezpieczeństwo nie tylko systemu emerytalnego, ale wręcz całej gospodarki. Podobnie jest z emeryturami pomostowymi. Ich ograniczenie było konieczne i racjonalne. Przypominam też związkom, że obie te zmiany były zawarte w reformie emerytalnej z 1999 roku, gdy jedna z central była de facto przy władzy.

Jeśli z kolei weźmiemy elastyczny czas pracy, to związki powinny pamiętać, że takie zasady funkcjonowały na podstawie poprzedniej ustawy antykryzysowej od lipca 2009 do końca 2011 roku. Dzięki temu uratowanych zostało 100 tys. miejsc pracy. Nie było przy tym krytycznych uwag. Teraz zastrzegliśmy dodatkowo, że zmiany w poszczególnych firmach nie mogą wejść w życie bez zgody poszczególnych pracowników. To wręcz szansa na zwiększenie roli związków. Mogą też w negocjacjach zastrzegać, aby zmiany nie będą obejmowały poszczególnych pracowników, np. matek wychowujących dzieci, czy domagać się specjalnych praw. Większość krajów regionu i UE ma takie rozwiązania. Myślmy o konkurencyjności naszych firm.

Płaca minimalna wzrośnie  w latach 2007-2014 o blisko 80 proc. W przyszłym roku stanowić będzie 44 proc. średniej. Podnoszenie jej w szybszym tempie może spowodować wzrost bezrobocia. Trzeba też spoglądać na to, co dzieje się w gospodarce, a dopiero później żądać nadzwyczajnych podwyżek.

Co do oskładkowania umów to robimy to w przypadku wybranych umów zlecenia oraz członków rad nadzorczych. Pamiętajmy, że wysokie koszty pracy to jedna z głównych barier w powstawaniu miejsc pracy.

Piotr Kamiński, wiceprezydent Pracodawców RP

Wydaje się, że w sposób odmienny od związków zawodowych rozumiemy istotę dialogu społecznego. Naszym celem jest troska o rozwój gospodarczy i stabilną sytuację rynkową, co da ludziom stabilną pracę, a krajowi systematyczny wzrost. Szkoda, że centrale związkowe wolą grozić i żądać, a najlepiej doprowadzić do obalenia rządu, co destabilizowałoby sytuację w kraju. Uważamy, że takie działanie nie służy ani pracownikom, ani pracodawcom, ani tym bardziej dialogowi społecznemu.

Z całą pewnością zerwanie rozmów, tak jak to zrobiła strona związkowa 26 czerwca poprzez  jednostronne zawieszenie udziału w Trójstronnej Komisji, utrudnia prowadzenie dialogu i uniemożliwia podejmowanie jakichkolwiek decyzji na tym forum. Mamy nadzieję, że centrale związkowe niebawem powrócą do rozmów. Wiele kwestii wymaga dyskusji i wypracowania kompromisowych rozwiązań. Potrzebujemy partnera do rozmów, z którym będziemy negocjować i spierać się w sprawach ważnych dla Polski, pracowników i pracodawców.  Dialog społeczny pozwala na godzenie interesów poszczególnych grup dla dobra publicznego. Właśnie dzięki dyskusji i wymianie możliwe jest osiąganie kompromisu i uniknięcie napięć społecznych. Dlatego ponawiamy apel do związkowców o powrót do rozmów bez stawiania warunków wstępnych.     —blik

Ryszard Bugaj, profesor ekonomii, polityk

Sympatyzuję ze związkowcami. Myślę, że mają racje merytoryczne, ale to nie znaczy, że dotrą z nimi do opinii publicznej.

Ze zdziwieniem obserwuję w jednej z telewizji, że od 10 lat się pokazuje te same palone przez związkowców opony. A „S" jako związek bardzo się zmienia. Jest coraz bardziej profesjonalna, wie, czego chce, jest lepiej zorganizowana.

Osobiście namawiam więc znajomych związkowców, żeby obecnych protestów nie opierali tylko na manifestacjach czy strajkach, ale żeby zadbali o opinię publiczną, bo nie jest ona dobrze poinformowana o tym, co „S" chce robić.

Choć nie sądzę, żeby związkowcy odnieśli spektakularny sukces, protesty nie pozostaną bez wpływu na działania rządu. Ale nie wiem, czy zdecyduje on, że trzeba się trochę posunąć, czy też wręcz przeciwnie: trzeba zaostrzyć retorykę. To pierwsze jest prawdopodobne, a drugie nie jest wykluczone.

Jeśli protesty rzeczywiście będą masowe, a wiele na to wskazuje, grupa rządząca potraktuje je zapewne jako ostrzeżenie i zastanowi się, czy forsować ustawę antyzwiązkową.

Trzeba pamiętać też o kondycji demokracji w Polsce. Bardzo radykalne decyzje podejmuje dziś większość parlamentarna, na którą głosowało tylko ponad 20 proc. uprawnionych. Nie mówię, że nie ma ona do tego prawa, ale powinna działać z większą ostrożnością.

—not. blik

Donald Tusk na długo zapamięta tę datę – odgrażał się wczoraj Piotr Duda, szef „Solidarności", która wraz z OPZZ i Federacją Związków Zawodowych rozpoczęła czterodniowy antyrządowy protest w stolicy.

Około 18 tys. osób pikietowało pod siedmioma ministerstwami w Warszawie. Najwięcej osób zgromadziły manifestacje przed resortami transportu (ok. 6 tys.), gospodarki (ok. 4 tys.) i zdrowia (ok. 3 tys.).

Pozostało 96% artykułu
Kraj
Były dyrektor Muzeum Historii Polski nagrodzony
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kraj
Podcast Pałac Prezydencki: "Prezydenta wybierze internet". Rozmowa z szefem sztabu Mentzena
Kraj
Gala Nagrody „Rzeczpospolitej” im. J. Giedroycia w Pałacu Rzeczpospolitej
Kraj
Strategie ochrony rynku w obliczu globalnych wydarzeń – zapraszamy na webinar!
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Co zdefiniuje kampanię prezydencką? Nie tylko bezpieczeństwo