Informację o śledztwie prokuratury w tej sprawie podało Radio Zet.
Sprawa dotyczy niejakiego Roberta G. Według dziennikarzy rozgłośni, śledczy badają, czy nie był on pośrednikiem między Hadaczem, a jedną z partii politycznych.
G. został zatrzymany pod koniec maja. Miał wziąć 300 tys. łapówek, za które obiecywał pomoc w umorzeniu prokuratorskich śledztw. W jego mieszkaniu znaleziono dokumenty, świadczące o bliskich stosunkach z Hadaczem. Miało być tam zawiadomienie w sprawie rzekomym ataku na niego po debacie, która miała miejsce 13 maja. W toku postępowania miało się okazać, że Hadacz za udział w prowokacji miał dostać mieszkanie komunalne w Warszawie.
Dziennikarz "Rzeczpospolitej" był świadkiem tego zdarzenia. Hadacz był w studio około godziny przed kandydatami. Ochrona wpuściła go pod wejście do telewizji. Mężczyzna mówił zebranym dziennikarzom, że będzie chciał podejść do Dudy, bo zlecił mu to "mężczyzna z Ameryki". Ostatecznie jednak Hadaczowi nie udało się podejść do ówczesnego kandydata na prezydenta. Oskarżył on zebrane osoby o ostrzeżenie kandydata.
Hadacz czekał jednak do zakończenia programu. Duda wsiadł do swojego autokaru, ale mężczyzna zaatakował jego sztabowców. Dyskutowali z nim wicerzecznik PiS Krzysztof Łapiński i szef młodzieżówki Paweł Szefernaker. Hadacz na wyciągniętą rękę zareagował jednak wulgarnym gestem i obraźliwymi okrzykami.