Na kilkanaście minut przed zaplanowaną na wtorek konferencją prasową Platformy do dziennikarzy trafił SMS o jej odwołaniu. Powód? Partia zrezygnowała z prezentacji spotu o polityce zagranicznej PiS, którego bohaterem miał być Jarosław Kaczyński. Po ogłoszonym, również przez gabinet Kopacz, sukcesie Andrzeja Dudy na forum ONZ przekaz o tym, że rządy PiS osłabią pozycję międzynarodową Polski, trudno byłoby uwiarygodnić.
Wiele wskazuje jednak na to, że prezes PiS stanie się centralnym punktem kampanii PO. – Będę debatować z panem Kaczyńskim, bo on jest moim odpowiednikiem, a w sytuacji, w której z takiego czy innego powodu prezes Kaczyński nie chce ze mną debatować czy boi się, będę debatować z panią Szydło – mówiła po raz kolejny w TVP Info premier Ewa Kopacz.
Kopacz wolałaby uniknąć debaty
Dość nieśmiało rozpoczyna się kolejna debata na temat debaty, jeden z żelaznych punktów polskich kampanii. W tradycji anglosaskiej jasne jest, że pretendenci do prezydentury czy premierostwa muszą zmierzyć się w starciu. W Polsce sama dyskusja o warunkach debaty jest elementem kampanii.
Gdy po przegranej pierwszej turze prezydent Bronisław Komorowski podczas wieczoru wyborczego wyzwał Andrzeja Dudę na debatę, na imprezie rywali wybuchł spontaniczny śmiech. To na pokazywaniu arogancji rywala, który unikał starcia, Duda zbudował swój kapitał. Debata po przegranej została odebrana jako gest rozpaczy.
Dziś to nie PiS powinno zależeć na telewizyjnym pojedynku, ale Platformie. Ale, jak słychać w otoczeniu pani premier, Kopacz nie chce znaleźć się w położeniu, w jakim był Komorowski, a jednocześnie najchętniej uniknęłaby starcia. Debata, jeśli zostanie uznana za przesądzającą o wyniku, może oznaczać też wzięcie odpowiedzialności za ewentualną przegraną. Konstrukcja list do Sejmu pokazuje, że premier robi wszystko, by utrzymać władzę w partii nawet w obliczu porażki w wyborach. Wyraźna klęska w debacie przekreśliłaby na to szanse.