Debaty telewizyjne przed niedzielnymi wyborami parlamentarnymi stały się katalizatorem emocji podobnych do tych przed drugą turą wyborów prezydenckich. Wtedy kulminacją był incydent podczas wizyty Bronisława Komorowskiego w Toruniu w ostatnim dniu kampanii.
Jeden z mężczyzn próbował dać prezydentowi ulotkę. Obezwładnił go BOR, a politycy Platformy zorganizowali konferencję prasową, na której sugerowali jego związki z PiS.
– Próba fizycznego ataku na prezydenta, na szczęście powstrzymana, wspierana dziesiątkami okrzyków pełnych nienawiści, to przykład na to, jacy ludzie w tej chwili zmierzają ku władzy – mówił wtedy szef Klubu PO Rafał Grupiński.
Atak kartonowym PiS
Był to najmocniejszy przekaz PO w ostatnim dniu kampanii, ale Komorowskiemu to nie pomogło.
Wtedy PO mogła być takim obrotem spraw zaskoczona. Od dekady, gdy trwa klincz PO–PiS, ostre zwarcie obu formacji prowadziło do mocniejszej polaryzacji sceny politycznej, a w efekcie do zwiększania notowań kosztem mniejszych formacji. Wybory prezydenckie mogły jednak PO uzmysłowić, że formuła zwarcia polegająca na straszeniu PiS się wyczerpuje. Mimo to rządzący po raz drugi popełniają błędy, które w tym roku już popełnili.
Zamiast szesnastu bronkobusów jest osiem ewavanów. Nie jeżdżą nimi kartonowe postaci lidera jak w kampanii prezydenckiej, ale i ten motyw pojawił się w przekazie PO.
Na hali sportowej w Nidzicy premier Ewa Kopacz zaprezentowała „dwie ekipy". Po jednej stronie stali działacze Platformy, po drugiej czołowi politycy PiS naturalnej wielkości wycięci z kartonu. – To ekipa, która nie ma szczerych intencji w stosunku do Polaków. To ekipa, która dzisiaj się poprzebierała, pochowała – przekonywała Kopacz.