Jedno z najbardziej wpływowych środowisk politycznych ostatnich lat przeżywa najtrudniejsze chwile od początku istnienia III RP. Lewica, która dała Polsce dwukadencyjnego prezydenta i czterech premierów, nie była w stanie przekroczyć progu wyborczego. Wynik 7,55 proc. oznacza, że Sejm VIII kadencji będzie pierwszym, w którym nie zobaczymy żadnej formacji lewicowej.
Trudno za ten rezultat winić tylko nowe pokolenie polityków lewicy, którzy po latach programowej i wizerunkowej degrengolady wzięli na swoje barki odbudowę wiarygodności i pozycji formacji. Zjednoczona Lewica firmowana m.in. przez Barbarę Nowacką, Paulinę Piechnę-Więckiewicz, Dariusza Jońskiego, Krzysztofa Gawkowskiego i Michała Kabacińskiego była jedynie dramatyczną próbą ratowania parlamentarnego bytu lewicy. Próbą, która rodziła się w bólach i przy sprzeciwie części działaczy.
– Wielu z nich nie chciało rezygnować z szyldu SLD, nie chciało współpracować z ludźmi Palikota – mówi jeden z polityków lewicy.
Dochodziło też do dziwnych decyzji personalnych, gdy np. dotychczasowego posła Wincentego Elsnera próbowano umieścić na liście za nieznanymi szerzej Anną Kubicą i Andrzejem Dołeckim z Twojego Ruchu.
W SLD od początku panowała też obawa przed 8-proc. progiem. Dlaczego lewica nie zdecydowała się na sojusz w ramach jednej listy, tak jak zrobiła to Zjednoczona Prawica z PiS na czele? Najbardziej prawdopodobnym powodem były pieniądze. W przypadku startu z listy SLD to właśnie ta partia otrzymywałaby całą subwencję. W przypadku koalicji podział środków musi być wyraźnie wskazany w umowie koalicyjnej. – Była propozycja startu w ramach listy partyjnej, ale Twój Ruch postawił warunek koalicji. Nic nie mogliśmy zrobić – tłumaczy jeden z negocjatorów porozumienia.