Nad bezpieczeństwem żywności czuwa pięć służb, których utrzymanie kosztuje miliony złotych. Z najnowszego raportu Najwyższej Izby Kontroli, do którego dotarła „Rzeczpospolita", wynika jednak, że na rynek trafia mięso, które nie jest badane przez weterynarzy. Skala zjawiska jest niepokojąca – ocenia Izba.
– By temu przeciwdziałać, konieczne jest powołanie skonsolidowanej inspekcji mającej uprawnienia do kontroli prewencyjnej – mówi „Rzeczpospolitej" Krzysztof Kwiatkowski, prezes Izby.
Rażące różnice
Kontrolerzy NIK sprawdzili, jak powołane do tego służby dbają o to, by żywność trafiająca na rynek była bezpieczna (pod lupę wzięli okres od 2013 r. do połowy 2015 r.). Okazuje się, że nie zawsze sobie z tym radzą.
„Działania Inspekcji Weterynaryjnej, dotyczące bezpieczeństwa żywności, przede wszystkim w zakresie nadzoru nad ubojem zwierząt w gospodarstwach i utylizacją powstających odpadów szczególnego ryzyka, są nieskuteczne" – czytamy w raporcie.
Główny problem to proceder nielegalnych ubojów i obrót mięsem poza kontrolą weterynarzy. O jego skali mają świadczyć liczby. NIK dopatrzyła się drastycznych różnic między liczbą świń ubitych w uboju gospodarczym (czyli na własny użytek) wskazaną przez Agencję Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa i GUS a liczbą świń z tych gospodarstw przebadanych przez Inspekcję Weterynaryjną na obecność włośni.