Na łamach "Gazety Wyborczej" Paweł Wroński pisze: "Premier zapowiedział, że zimą ogłosi, czy wystartuje w wyborach prezydenckich. Coraz więcej znaków na niebie i ziemi wskazuje na to, że to nie on będzie kandydatem PO. (...)
Wybory prezydenckie jesienią 2010 r. będą poważną batalią polityczną. Kampania jest ściśle zaprogramowana, skorelowana w czasie i przestrzeni. Rodzi się więc pytanie: skoro premier ogłosi decyzję 'jeszcze w zimie', to kto będzie przedstawiony w maju na kongresie partii jako kandydat na prezydenta? Jeśli premier chce zmienić rytm kampanii i przyspieszyć ogłoszenie decyzji, to może po to, by PO mogła wykreować nowego kandydata albo przynajmniej dać na kilka miesięcy zajęcie mediom, by spekulowały, kto nim będzie."
Wroński wylicza zalety takiego politycznego wistu:
"- Nie osłabia potencjału kandydata PO, bo główną jego zaletą jest to, że jego kontrkandydatem będzie Lech Kaczyński uosabiający IV RP i ideologię PiS.
- Kandydatura Tuska byłaby obciążona wszelakimi zaletami i wadami premiera sprawującego rządy w niekorzystnym otoczeniu zewnętrznym (kryzys). Przy innym kandydacie wyborcy nie głosowaliby więc 'przeciwko rządowi", który nigdy nie byłby w stanie sprostać ich wszystkim oczekiwaniom.