Prezes PiS stanął w piątek przed hazardową komisją śledczą. Posłowie wezwali go głównie po to, by zapytać o zabiegi, jakie wokół ustawy hazardowej toczyły się za jego rządów. Szczególnie zaś wokół projektu, który trafił do obróbki rządowej za pośrednictwem ówczesnego wicepremiera Przemysława Gosiewskiego.
Jak się potem okazało, był to projekt, który powstał nie w samym rządzie, lecz w Totalizatorze Sportowym. Posłowie PO zwracają zaś uwagę, że Totalizator jest jednym ze znaczących graczy rynku hazardowego.
– Wszystkie procedury zostały zachowane. Nie widzę żadnego złamania prawa. Ta ustawa została przygotowana w normalnym trybie – zapewniał były premier. Tłumaczył, że Totalizator jest firmą państwową i jako taka mógł liczyć na przychylniejsze traktowanie niż firmy prywatne. Przekonywał, że współpraca z Totalizatorem nie tylko nie była niczym złym, ale wręcz naturalnym. Zwrócił uwagę, że w tej sprawie niczego niepokojącego nie doszukało się CBA, które przyglądało się jej na polecenie szefa rządu.
Komisję interesowało także, dlaczego rząd PiS rozważał uchwalenie projektu, który w istocie miał umożliwić wprowadzenie na rynek tzw. wideoloterii. Były one nie tylko groźnym rywalem dla automatów o niskich wygranych, czyli tzw. jednorękich bandytów, ale też dużym zagrożeniem dla młodzieży, bo gra na nich mocno uzależnia. Projekt PiS zakładał zaś radykalne obniżenie podatków od tych urządzeń, co miało umożliwić im ekspansję.
Jarosław Kaczyński przekonywał, że obrony jednorękich bandytów, które często wykorzystuje się do prania brudnych pieniędzy, absolutnie nie uważał za swoją misję. Tym bardziej że to właśnie wideoloterie miały się stać dla Totalizatora nowym produktem, dzięki któremu umocni swoją pozycję na rynku. Uzyskane dzięki temu środki miały zaś posłużyć do sfinansowania budowy tak potrzebnej Polsce infrastruktury sportowej.