Kiedy włosy odrosły, Waldemar Czapkiewicz postanowił pójść tropem sugestii funkcjonariusza MO. Kierownik artystyczny zespołu wypisał na papierze firmowym ZAiKS zaświadczenie o konieczności noszenia długich włosów. Przydało się. Raz nawet w pociągu z Warszawy do Pruszkowa milicjant zasalutował i życzył sukcesów w graniu.
Prof. Jerzy Eisler, historyk specjalizujący się w dziejach PRL, o zaświadczeniu uzasadniającym noszenie długich włosów nigdy wcześniej nie słyszał. Potwierdza jednak, że mężczyzna z taką fryzurą nie tylko mógł być wylegitymowany, ale wręcz mógł dostać pałką. Pamięta jedno z wydań „Trybuny Obywatelskiej", programu telewizyjnego z początku lat 70. (utworzonego po masakrze na Wybrzeżu), w którym najwyżsi dygnitarze partyjni (np. Jan Szydlak, Stefan Olszowski) na żywo odpowiadali na pytania telewidzów. – Właśnie w tym programie ktoś się skarżył, że z powodu długich włosów zatrzymała go milicja i pobiła. Oczywiście, gość w studiu odpowiedział, że to bezprawne i niedopuszczalne – opowiada profesor.
Ciepłe majtki, szminki i wąskie spodnie
Faktycznie nie istniały żadne przepisy, które regulowałyby styl fryzur czy ubioru u dorosłych obywateli. Inaczej było w przypadku uczniów. Jeśli dzisiejszy nastolatek, przyzwyczajony do obrony ze strony rzecznika praw ucznia, otworzy którąś z powieści dla młodzieży napisanych np. w latach 60., zapewne się dziwi, dlaczego bohaterowie nie skarżyli się na zachowanie nauczycieli. Fragment powieści Stanisławy Platówny „Tomek, Ewa i inni": „Ela (to o koleżance tytułowej bohaterki – przyp. red.) zaczęła przychodzić do szkoły w pięknych sukienkach, zagranicznych sweterkach, kiedyś nawet nauczycielka odesłała ją do domu, ponieważ zauważyła u dziewczynki złoty pierścionek, a noszenie biżuterii było w szkole zabronione". Ela to naturalnie postać fikcyjna, ale incydent z pierścionkiem mógł być jak najbardziej prawdziwy. O makijażu uczennice nawet nie marzyły. Jeszcze brutalniej niż właścicielki biżuterii bywały traktowane dziewczyny z burzą loków. – Nauczycielka kazała kiedyś koleżance włożyć głowę pod kran, bo myślała, że ma trwałą. A ona miała naturalnie kręcone włosy – opowiada Halina, rocznik 1958. Prof. Jerzy Eisler nigdy natomiast nie zapomni godziny wychowawczej w swojej I klasie liceum. Był rok 1967, zima. Jedna z dziewczyn przyszła w spodniach. Wychowawca udzielił jej publicznej reprymendy za nieodpowiedni strój. Żeńska część klasy stanęła w obronie koleżanki, tłumacząc nauczycielowi, że przecież są mrozy i w spódnicy po prostu się marznie. – To noście ciepłe majtki – odparował pedagog.
Kres szkolnej uniformizacji położył minister Jerzy Kuberski w latach 70. Od tej pory można było nosić w szkole dowolne, kolorowe stroje.
Okazuje się jednak, że za zbytnią w ówczesnym mniemaniu ekstrawagancję mogło się dostać nawet studentom. Chodzi co prawda o stalinowskie lata 50. i specyficzne środowisko Związku Młodzieży Polskiej. W inspirowanej wątkami autobiograficznymi powieści Haliny Snopkiewicz „Paladyni" czytamy opis awantury, jaką uczelniany lider ZMP urządził studentce za... używanie szminki: „Zaatakował taką biedną dziewczynę z mojego kursu, że niby za co się maluje? Za państwowe stypendium? (...) Dziewczyna się poryczała na wykładzie, a kiedy poznałam przyczynę, wzięłam ją za rękę i poszłyśmy do pokoju Komitetu Uczelnianego ZMP, gdzie urzęduje Banasiak. Tam bez jednego słowa wyjęłam jej z torby kosmetyczkę i wysypałam zawartość na stół. Brylanty rozłożyły się przed ich zdumionymi oczami w szyku następującym: pugilaresik po jakiejś babci, w nim złotych siedem, groszy pięćdziesiąt. Abonament ulgowy – wszystkie przejazdy przecięte. Kwitki na obiad w stołówce, co drugi dzień. Złamany pilnik do paznokci. Zasuszony bratek zawinięty w bibułkową serwetkę do ust. Wreszcie »kość niezgody«, oprawka po szmince, w niej zapałka, którą wydłubywała pozostałości po dawno minionej świetności w etui". Za wygląd dorośli mogli oberwać także w latach 80. Na cenzurowanym były... spodnie. – Milicjanci niekiedy urządzali test: zaczepiali młodego człowieka na ulicy i kazali ściągać mu spodnie przez buty – mówi dr Patryk Pleskot, historyk. – Jeśli buty przeszły przez nogawki, to dawali spokój. Jeśli nie, wtedy „delikwent" uznawany był za punka i mógł mieć kłopoty – wyjaśnia.
Na wytycznych w sprawie wyglądu nie kończyły się ograniczenia dla uczniów żyjących w epoce głębokiej komuny. Młodzież musiała bardzo uważać, kiedy i z kim pojawiała się w miejscach publicznych. Jak w soczewce widać to w odcinku serialu „Wojna domowa" pt. „Trójka klasowa". Paweł, korzystając z niespodziewanego odwołania części lekcji (nauczyciel zachorował), idzie do kina. Niestety, milicjant nie tylko legitymuje 14-latka, ale i konfiskuje mu bilet. Podobnie jak w przypadku długowłosego Waldemara Czapkiewicza chłopaka mogłoby uratować zaświadczenie. Tym razem o skróceniu lekcji, uwiarygodnione pieczątką szkoły, koniecznie okrągłą. – Ale na coś takiego czeka się ze trzy dni – żali się bohater serialu Jerzego Gruzy, relacjonując zdarzenie rodzicom.