Zamiast do Tbilisi trzeba było jechać do Paryża

Cel podróży Lecha Kaczyńskiego do Tbilisi nie jest jasny. Wizyta niosła ze sobą ważne przesłanie moralne, ale miała jedynie charakter symboliczny, niezwiązany z realizacją konkretnego planu politycznego – twierdzi Paweł Zalewski

Aktualizacja: 20.08.2008 14:03 Publikacja: 20.08.2008 06:27

Paweł Zalewski

Paweł Zalewski

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek JD Jerzy Dudek

Rz: Jak pan ocenia działania polskich władz podczas kryzysu gruzińskiego?

Początkowo wydawało się, że ośrodki prezydencki i rządowy blisko ze sobą współpracują. Prezydent i premier podobnie ocenili zagrożenie związane z kryzysem. Ale już po kilku dniach było słychać pewne różnice w wypowiedziach. Wyraźne różnice zdań pojawiły się w kwestii podróży prezydenta do Gruzji.

Może oba ośrodki podzieliły się zadaniami i uzgodniły, że rząd będzie działał na forum Unii, a prezydent współpracował z przywódcami Europy Wschodniej?

Takie porozumienie i podział zadań miałyby głęboki sens, ale wygląda na to, że było inaczej. Premier wydawał się zaskoczony wyjazdem prezydenta do Gruzji.

Udało się osiągnąć wymierne efekty?

Na razie trudno powiedzieć. Miały miejsce następujące wydarzenia: polski szef MSZ zażądał zebrania ministrów spraw zagranicznych Unii Europejskiej w sprawie Gruzji. Polski premier zażądał zebrania Rady Europy na poziomie szefów rządów w tej samej sprawie. To sensowne inicjatywy. To, co Polska powinna robić w sytuacji takiego kryzysu, to mobilizować rządy innych państw do wspólnego działania. Powinny one być zgodne z naszymi propozycjami. Na tym powinno się opierać polskie przywództwo w kwestiach związanych z polityką wschodnią. Potem był ważny sygnał prezydenta Stanów Zjednoczonych dla prezydenta Kaczyńskiego. To istotne, pod warunkiem że zostanie on przekuty we wspólne działanie ze Stanami Zjednoczonymi.

A wizyta pięciu przywódców w Tbilisi?

Dla mnie cel tej podróży nie jest jasny. Wizyta niosła ze sobą ważne przesłanie moralne, ale miała jedynie charakter symboliczny, niezwiązany z realizacją konkretnego planu politycznego.

Ale została powszechnie zauważona. Błyskawicznie ją zorganizowano i miała spektakularny charakter. Pięciu przywódców nie lata co dzień w tak szczególne, niebezpieczne miejsce. To ważny gest moralny.

Tak. Ale podróż prezydentów do Tbilisi nie była skorelowana z wizytą prezydenta Sarkozy’ego. Poza tym Lech Kaczyński zadeklarował, że przyjechał walczyć. To są słowa, które – jeśli je traktować serio – niosę ze sobą poważne konsekwencje. A przecież ani Polska, ani kraje NATO czy Unii Europejskiej nie są gotowe tej deklaracji spełnić. Z tego powodu te wzniosłe i zgodne z romantyczną tradycją słowa zabrzmiały pusto. Będą miały natomiast realne konsekwencje w relacjach z Moskwą. De facto ta inicjatywa była izolowana w Unii i nie mogła osiągnąć wymiernego celu.

Tę wizytę wsparł jednak prezydent George Bush, a związany z republikanami analityk Ariel Cohen mówi, że Lech Kaczyński powinien za ten gest dostać Pokojową Nagrodę Nobla.

Rozmowa z prezydentem Bushem też miała tylko znaczenie symboliczne. Nie sądzę, żeby za tą podróżą stała jakaś skoordynowana akcja w ramach NATO. Ciągle obracamy się wokół gestów. Gesty powinni wykonywać obywatele, a nie prezydenci. Prezydent nie powinien działać w sferze symbolicznej, ryzykując wyjazd w strefę działań wojennych, lecz kierować razem z premierem poważną akcją polityczną.

Gesty symboliczne nie są w polityce bez znaczenia.

Gesty symboliczne są ważne po przegranych konfliktach, a nie w ich trakcie. Dzisiaj jest moment na akcję polityczną, a nie na gesty.

Wiemy dobrze, że w trudnych sytuacjach zachodni przywódcy nie zawsze palą się do aktywnego działania wobec Rosji. Ta demonstracja prezydentów Europy Wschodniej była też swoistą akcją lobbingową w ramach Unii Europejskiej. W Tbilisi po przemówieniach prezydentów odegrano hymn Unii Europejskiej.

Zgoda. Ale nie jestem pewien, czy najwłaściwszym miejscem wywierania nacisku na przywódców państw zachodnich jest Tbilisi. Lepszym miejscem byłyby takie stolice, jak Paryż, Berlin, Madryt, Rzym czy Londyn.

Czy państwo polskie, jego instytucje i politycy byli przygotowani na kryzys?

To pierwszy od czasu puczu Janajewa w 1991 roku tak poważny kryzys międzynarodowy dotyczący pośrednio i nas. Warto się więc zastanowić, jak ta machina działa. Główne ośrodki władzy podejmowały wysiłki, aby koordynować działania. Niemniej widać już, że to się nie udało. Państwo polskie nie mówiło i nie mówi jednym głosem w tej sprawie.

Gesty symboliczne są ważne po przegranych konfliktach, a nie w ich trakcie

Czy to wynik braku procedur czy trwającej od roku wojny między dwoma ośrodkami władzy?

I jednego, i drugiego. Choć pewne mechanizmy istnieją. Natomiast brak doświadczenia we współdziałaniu tych dwóch ośrodków odbija się na polskiej polityce.

Wyobraźmy sobie, że taki kryzys za dwa – trzy lata ma miejsce znacznie bliżej nas: na Białorusi albo Ukrainie. Jak wtedy powinna zadziałać machina państwowa?

Najważniejsza jest koordynacja. To fundamentalna zasada polskiej racji stanu, aby państwo mówiło jednym głosem. Kiedy jest poważny kryzys, musimy działać wspólnie. W kwestiach współdziałania rządu i prezydenta istnieją pewne procedury. Mówi o nich konstytucja.

Ale te procedury nie działają.

To prawda. Teoretycznie istnieje Rada Bezpieczeństwa Narodowego. Ale to ciało martwe, chyba że działa w konspiracji.

Podobno został powołany jakiś zespół, który koordynuje prace rządu i prezydenta.

Być może, ale sądząc po efektach, działania tego zespołu nie są porażająco skuteczne. Tu nie chodzi o zespoły powołane ad hoc, ale o wykorzystanie istniejących w prawie polskim instytucji. Państwo polskie, a więc premier i prezydent, powinno określić praktyczne cele polityczne, które Polska ma osiągnąć.

Co teraz powinno być takim celem?

Wpłynięcie na opinie rządów krajów sojuszniczych, czyli tych, które należą do Unii i NATO, aby podejmowały działania, uwzględniając polski punkt widzenia i nasze interesy. Kluczowe jednak jest to, by stanowisko polskie było wypracowane w ścisłym porozumieniu przez rząd i prezydenta. Dzisiaj nie mam żadnych podstaw, by przypuszczać, że Polska ma jedno stanowisko w tej sprawie, wspólną polityczną propozycję.

Zwłaszcza że gdy prezydent wrócił z Tbilisi, przedstawiciele rządu od razu zaczęli publicznie krytykować jego działania.

Krytyka płynie z obu stron. W takiej sytuacji to niedopuszczalne. Odpowiedzialność za niewypracowanie wspólnego stanowiska ponoszą oba ośrodki. Jeśli nie daj Boże spotka nas coś bardziej poważnego, jakiś kryzys bliżej Polski (co przecież jest możliwe), a głowa państwa i szef rządu nie wyciągną wniosków z obecnej sytuacji, to obaj poniosą za to odpowiedzialność przed trybunałem historii.

Paweł Zalewski jest posłem niezrzeszonym. Był członkiem m.in. Unii Demokratycznej i PiS.

W poprzedniej kadencji był szefem Sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych

Rz: Jak pan ocenia działania polskich władz podczas kryzysu gruzińskiego?

Początkowo wydawało się, że ośrodki prezydencki i rządowy blisko ze sobą współpracują. Prezydent i premier podobnie ocenili zagrożenie związane z kryzysem. Ale już po kilku dniach było słychać pewne różnice w wypowiedziach. Wyraźne różnice zdań pojawiły się w kwestii podróży prezydenta do Gruzji.

Pozostało 94% artykułu
Kraj
Były dyrektor Muzeum Historii Polski nagrodzony
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kraj
Podcast Pałac Prezydencki: "Prezydenta wybierze internet". Rozmowa z szefem sztabu Mentzena
Kraj
Gala Nagrody „Rzeczpospolitej” im. J. Giedroycia w Pałacu Rzeczpospolitej
Kraj
Strategie ochrony rynku w obliczu globalnych wydarzeń – zapraszamy na webinar!
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Co zdefiniuje kampanię prezydencką? Nie tylko bezpieczeństwo