Jak konkretnie miała wyglądać taka federacja? Korona – odrodzone Wielkie Księstwo Litewskie – Ukraina?
Precyzyjnego planu Piłsudski nie miał. Improwizował. Chciał stworzyć sytuację, w której narody Wschodu będą współpracować przeciwko wspólnemu wrogowi, jakim była Rosja. Żeby jak najwięcej od Rosji oderwać. Ideałem byłoby dla niego, aby te kraje zadzierzgnęły jakieś polityczne i wojskowe porozumienie. Nawiasem mówiąc, gdyby Litwa kowieńska przyjęła kurs na współpracę z Polską, być może sprawa Wilna zostałaby załatwiona inaczej. Wileńszczyzna mogłaby na przykład być polskim kantonem w ramach jakiejś większej wielonarodowej Litwy.
Dlaczego idea federacyjna zakończyła się fiaskiem?
Narody, w których pokładano nadzieję, miały inne plany. Litwini – ze względu na pryncypialny spór o Wilno i tożsamość narodową budowaną w opozycji do wpływów polskich – takiego układu nie chcieli. A nacjonalizm ukraiński w Kijowie okazał się za słaby. Znacznie słabszy niż, nastawiony przeciwko Polsce, nacjonalizm ukraiński w Galicji. Petlura okazał się niewystarczającym partnerem.
Po rozbiciu bolszewików byliśmy jednak panami sytuacji. Dlaczego nie sięgnęliśmy dalej na Wschód.
Można było oczywiście zachłystywać się kolejnymi zdobyczami. Ale co z tym zrobić? Jak na możliwości ówczesnego, rodzącego się w niesprzyjającej atmosferze państwa, i tak osiągnęliśmy bardzo dużo. Inna sprawa, że granice te były strategicznie niewygodne. II RP była państwem otoczonym z trudnymi do obrony rubieżami. Tego jednak dalsze zdobycze terytorialne na Wschodzie by nie zmieniły.
Ale uniknięto by ludobójstwa Polaków, którzy pozostali w Związku Sowieckim.
Zgoda. Rzeczywiście z punktu widzenia dużych skupisk Polaków pozostawionych na Wschodzie te rozstrzygnięcia terytorialne były tragiczne. Ale w wymiarze strategicznym, gospodarczym czy obronnym przyłączenie jeszcze na przykład Ziemi Mińskiej dużo by nam nie dało. Trzeba się pogodzić z tym, że Polsce nie udało się pozyskać Wschodu. Kultura Polska okazała się za słaba, aby przyciągnąć na trwałe tamtejsze ludy. Nie chodzi tu nawet o asymilację, ale przyciągnięcie do Polski czy idei Rzeczypospolitej. Te zmagania przegrywaliśmy zresztą od wielu wieków, mniej więcej od powstania Chmielnickiego.
W 1920 roku, gdy bolszewicy zostali rozbici pod Warszawą, a na południu biły ich armie białych Rosjan, wydawało się, że droga na Moskwę stała otworem.
Polska wygrała wojnę niejako rzutem na taśmę. To był intensywny bieg sprinterski, w który włożyliśmy wiele siły. Na kolejną, trwającą jeszcze kilka miesięcy, kampanię nie mieliśmy siły. Dla kraju, który dopiero powstał, byłoby to bardzo niebezpieczne. Poza tym przypominam, że w czasach nowożytnych nikomu nie udało się zająć Rosji na dłużej, nikt nie był w stanie jej utrzymać. Marsz na Moskwę byłby awanturą, która mogłaby przynieść bardzo negatywne konsekwencje. Nie mogliśmy organizować porządku w Rosji, w sytuacji, w której nie mieliśmy go jeszcze u siebie.
Zresztą generał Denikin nie był specjalnie skory do współdziałania z Polakami.
I odwrotnie. Piłsudski zdawał sobie sprawę, że biali generałowie chcieli wskrzesić Rosję w granicach sprzed 1914 roku. Polsce gotowi byli przyznać co najwyżej jakąś formę autonomii. Bolszewicy oczywiście też nie pałali do Polski miłością, ale mimo wszystko mieli inną hierarchię celów. Gdyby Polska sprzymierzyła się z białymi i wspólnie z nimi obaliła bolszewików, Rosja nie byłaby ogarnięta takim chaosem, a Zachód wróciłby do aliansów z Moskwą. Dług wdzięczności, jaki wypływałby ze wspólnego pokonania bolszewików, nie odgrywałby tu żadnej roli i cała sprawa mogłaby się dla nas skończyć bardzo nieprzyjemnie.
Jak ocenia pan rok 1918 w ciągu całych dziejów Rzeczypospolitej?
Biorąc pod uwagę ilość problemów, które stały wówczas przed Polską – bilans jest dla nas bardzo korzystny. Polska w niesprzyjających warunkach zewnętrznych stworzyła stabilną państwowość i solidny ustrój. Zdołała obronić swoją suwerenność i zdobyć względnie duże terytoria. Pokonaliśmy bolszewików. Polacy okazali się zdolni do wykorzystania korzystnej sytuacji, jaką był rozpad XIX-wiecznego porządku i upadek państw zaborczych. Pokazali, że pragną własnej państwowości i są w stanie dużo zrobić, żeby osiągnąć ten cel.
A czy widzi pan jakieś znaczące błędy, jakiś czynnik, który pojawił się już wówczas, a który miał zadecydować o przyszłym upadku Polski. Czy było to – jak mówili nasi wrogowie – państwo sezonowe?
Zdecydowanie nie. Państwo polskie nie upadło przecież z powodu własnych błędów. O jego klęsce nie zadecydowały czynniki wewnętrzne jak kryzys polityczny, kłopoty gospodarcze czy konflikt narodowościowy. Wskrzeszona w 1918 roku Polska przestała istnieć z powodu zaborczości naszych sąsiadów.