Wojciech Czuchnowski nie ma wątpliwości: ”Wydarzeniem samym w sobie jest to, że człowiek, który w latach 80. trząsł komunistycznymi specsłużbami, publicznie przeprasza tych, którzy mogli ucierpieć przez manipulacje jakich SB dokonywała na własnych archiwach. Wzywa też swoich byłych funkcjonariuszy do "zadośćuczynienia win" wyrządzonych osobom, z których zrobili tajnych współpracowników.
Dla mnie ważne jest, że szef PRL-owskiego MSW otwarcie przyznaje, że SB świadomie i systematycznie manipulowała zawartością teczek agentów. Przekonuje jego stwierdzenie, że przecież nikt w czasach potęgi systemu nie przewidywał jego upadku i rozliczania agentury. SB swoich materiałów nie gromadziła pod kątem przyszłej lustracji. Bezpiece zależało głównie na informacjach. Kto je przekazywał było sprawą drugorzędną.
(...) Ci wszyscy, którzy nie zgadzają się z zachowanymi w aktach SB zapisami na ich temat, zyskali po tym oświadczeniu mocny argument. Żadne poważne rozliczenie działalności osoby oskarżonej, że była agentem SB nie będzie się mogło obejść bez sprawdzenia, czy jej donosy nie były "wzbogacane" materiałami z innych źródeł.”
I tak „Gazeta” zdobyła kolejny argument w tej przegranej już przecież walce. Że im się jeszcze chce?
Bardziej trzeźwo patrzy na to Piotr Gursztyn z Dziennika: "Z dzisiejszej perspektywy widać, jak wielu osobom wyrządzono krzywdę przez bezkrytyczne ujawnienie materiałów operacyjnych Służby Bezpieczeństwa" - pisze w swoim specjalnym oświadczeniu gen. Czesław Kiszczak, ostatni szef PRL-owskiej bezpieki. Człowiek, którego obciąża wszystko, co robiły podległe mu służby.