Otóż Mazurek napisał w „Dzienniku” list otwarty do swojego – jak stwierdza – przyjaciela Tomasza Arabskiego, kiedyś dziennikarza, dziś wysokiego funkcjonariusza tuskowej władzy. Wzywa w nim „szanownego pana ministra” do wygrzebania z rządowego budżetu sumy (jak na rządowe możliwości) niewielkiej – 30 tys. złotych - i przekazanie jej na obchody 80. urodzin Anny Walentynowicz.
List Mazurka – choć ubrany w formę odrobinę krotochwilną, jaką jest felieton – dotyczy sprawy niesłychanie poważnej. Walentynowicz nie jest jedną z wielu postaci Sierpnia’80, ale postacią przynajmniej równie symboliczną dla tamtych czasów, co Lech Wałęsa. To jej zwolnienie z pracy za niezależną działalność związkową było bezpośrednią przyczyną wybuchu sierpniowego strajku.
Robert Mazurek zwraca się z listem otwartym do Tomasza Arabskiego, bo to jego bliski znajomy. Powinien jednak do Donalda Tuska, bo to problem, który wiąże się z samym jądrem ideologicznym Platformy Obywatelskiej. Otóż Tusk i PO wykluczają Walentynowicz, bo przyznając jej choć odrobinę racji zanegowaliby w ten sposób pracowicie kreowaną – szczególnie przez ostatnie lata, bo wcześniej było to trochę bardziej autentyczne – legendę Lecha Wałęsy.
Anna Walentynowicz symbolizuje wszystko to, czego Wałęsa i jego polityczni patroni z Platformy tak się boją: prawdę o brzydkich uwikłaniach byłego prezydenta w latach 70. i o jego niegodnym zachowaniu w latach 90.
Dlatego – obym się mylił – ani Arabski, ani Tusk nie posłuchają Mazurka. Ale nawet jeśli (poruszeni raczej obawą o swój wizerunek, niż wstydem) wysupłają owe 30 tysięcy, to zrobią to w taki sposób, aby Anna Walentynowicz nie poczuła, że ktoś docenił jej bohaterski życiorys.