Tekst z archiwum tygodnika "Plus Minus"
Jeden z transparentów „Kolorowej Niepodległej" głosił: „Wolę być pedałem niż faszystą". Ten dylemat, który – co za chwilę uzasadnię – powinien być bliski każdemu Polakowi, postawiła jako pierwsza przed kilku laty Aleksandra Mussolini, wnuczka Benita, która w wywiadzie dla RAI uznała, że lepiej jednak być faszystą niż pedałem. Wybór jest piekielnie trudny, zwłaszcza np. dla heteroseksualnego liberalnego konserwatysty albo demokratycznego socjalisty niezainteresowanego seksem, ale mnie zastanawia co innego – dlaczego mianowicie w czasach, gdy teoretycznie możemy być wszystkim i mieć wszystko, ludzie tak chętnie ograniczają sobie możliwości. Przecież oprócz bycia pedałem lub faszystą jest jeszcze wiele innych opcji, można na przykład być wędkarzem albo dyrektorem szkoły, albo niewierzącym alpinistą. To są wszystko dostępne ludziom wybory życiowe, a tu – albo tak, albo siak. I nic pośrodku.
Pośrodku jest oczywiście jakieś 90 procent Polaków (odliczam wyborców Palikota, wliczam homoseksualistów, którzy nie chcą być „pedałami", i prawicę, która nie jest faszystowska). Jednak spsienie naszego życia publicznego, którego najnowszym przejawem były zamieszki w trakcie obchodów Święta Niepodległości, powoduje, że już wkrótce wszyscy, którzy mają ochotę wygłaszać publiczne opinie, będą musieli stanąć po jednej ze stron – pedałów albo faszystów. Mówię to ze smutkiem graniczącym z przerażeniem, ponieważ postęp nietolerancji wobec (inaczej) myślących jest dziś w Polsce jedną z najbardziej widocznych cech życia publicznego.
Wina za ten stan nie rozkłada się równomiernie po obu stronach polskiej wojny kulturowej i zanim powiem, po której jest jej więcej, warto opisać, z czym w istocie mamy do czynienia. Moim zdaniem walka idzie o dwa modele państwa i społeczeństwa.
Pierwszy to model demokratycznego państwa liberalnego wymyślony w Wielkiej Brytanii w XVIII wieku. Zakłada on, że istnieje równość obywateli wobec prawa, wolność słowa, wolność wyznania. W ramach tego systemu sięgającego korzeniami dziedzictwa starożytnej Grecji i Rzymu oraz ich kontynuacji, czyli tradycji judeochrześcijańskiej (innych punktów odniesienia w Europie nie mamy, wszystko, co dzieje się na kontynencie od jego powstania, jest albo ich potwierdzeniem, albo buntem wobec tych wartości), wykształciły się takie zdobycze jak prawa dla kobiet, mniejszości etnicznych i seksualnych.