Fragment tekstu z archiwum "Rzeczpospolitej", z dodatku "Słowo o Stalinie"

W nocy z 30 na 31 sierpnia 1935 r. górnik kopalni "Centralnaja" w Donbasie Aleksiej Stachanow wyrąbał w ciągu jednej zmiany 102 tony węgla, przekraczając 1400 proc. normy wynoszącej 7 ton. Tak narodził się ruch stachanowski, współzawodnictwo pracy oficjalnie mające na celu podniesienie wydajności, a naprawdę zawyżenie norm produkcyjnych.

Warto przypomnieć, że po rewolucji bolszewickiej praca na akord została w Sowietach zabroniona jako szczególna forma wyzysku. Stalin przeszedł nad tym do porządku, a przodowników pracy zachęcano do śrubowania rekordów także bodźcami materialnymi (równość nazwana została wtedy pogardliwie "urawniłowką"). Stachanowiec pracował więcej i wydajniej, miał zatem dobrze zarabiać, lepiej żyć i wypoczywać. W zakładach pracy sporządzano rankingi pracowników, fotografie najlepszych wywieszając na specjalnych "czerwonych tablicach".

W Polsce współzawodnictwo pracy zaczęło się od wyzwania: "Kto da więcej, co ja?", rzuconego górnikom w 1947 r. przez Wincentego Pstrowskiego z kopalni Jadwiga w Zabrzu. Rok później ten polski Stachanow już nie żył, co nie przysporzyło współzawodnictwu pracy zwolenników, choć należy wymienić tu jeszcze jedno przynajmniej nazwisko - Wiktora Markiewki, który w 1950 r. zainicjował w górnictwie akcję długofalowych zobowiązań produkcyjnych.

Te ostatnie, przejęte - jak wszystko w owe lata - ze Związku Radzieckiego, znakomicie wykpił później Wienedikt Jerofiejew w swoim słynnym poemacie "Moskwa - Pietuszki": "Co miesiąc myśmy wysyłali socjalistyczne zobowiązanie, a nam dwa razy na miesiąc przysyłali pieniądze. Pisaliśmy na przykład tak: Z okazji nadchodzącego stulecia zobowiązujemy się zlikwidować przestoje produkcyjne. Albo tak: Z okazji chlubnej setnej rocznicy uczynimy wszystko, ażeby co szósty spośród nas kształcił się zaocznie na wyższej uczelni. Ale jakie tam przestoje i uczelnie, jeżeli my poza sieką [grą w karty] świata Bożego nie widzimy, a razem jest nas tylko pięciu!"