Po kilku godzinach i kilkunastu rozmowach z miejscowymi przestaję się dziwić. Sposobów na wykorzystywanie naiwności cudzoziemców w Kraju Środka pojawiły się setki. Oszuści czają się na naiwnych w pobliżu głównych atrakcji turystycznych: Zakazanego Miasta, Placu Tien An Men, hutongów (parterowych, wielorodzinnych blokhauzów w starym stylu), czy zakupowego eldorado na Silk Street. Póki jest to drobny naciągacz, rykszarz, który wmawia, że umówiona cena była za osobę, a nie kurs i w dodatku jest powiększona o jedno zero, jest to jeszcze do wytrzymania. Ale są też „internacjonalne" nowości. Np. atrakcyjne dziewczyny, które na Placu Tien An Men podają się za studentki z zapałami językowymi. Kiedy naiwny turysta spotyka ślicznotkę, która mówi po angielsku i chciałyby przez kwadrans poćwiczyć sztukę konwersacji w zaprzyjaźnionej herbaciarni (bonus: pokaz starożytnego parzenia herbaty), to czuje, że wygrał los na loterii. Wprost przeciwnie. Przegrał. Bo kiedy po 15-minutowej ceremonii zostaje wypita, na stół trafia rachunek o równowartości 500 dol. – Taka jest cena – usłyszymy, i już. Wzywanie policji nic nie daje, bo ta siedzi w kieszeni u knajpiarzy, a poza tym w Chinach obowiązuje zasada: rachunki trzeba płacić.
Więcej w najnowszym „Przekroju". Od poniedziałku w kioskach, a już w niedzielę na www.przekrój.pl. Ostrzega Danuta Walewska