W każdym syberyjskim mieście istniały żywotne kolonie polskie i wszędzie widoczni byli ludzie sukcesu. Matwiej Timofiejew z Czyty przywołuje pamięć aktywnych biznesmenów robiących zawrotne kariery. Znany z mobilności Piotr Borowski po odbyciu kary w Nerczyńsku eksploatował złotonośne złoża w „uralskiej Kalifornii". Józef Walecki produkował deficytowe towary: mydło i świece, Franciszek Bardyński, Julian Jordan i Karol Ruprecht kierowali przedsiębiorstwami górniczymi. Ziemianin Mieczysław Zarębski słynął z innowacyjności w swoim folwarku, Alojzy Wenda prowadził mleczarnię, a Karol Podlewski wysiewał zboże. Bracia Aleksander i Felicjan Karpińscy byli właścicielami kombinatu serów szwajcarskich, a Kordian Sawiczewski fabryki mydła, która corocznie wypuszczała produkcję wartości do 12000 rubli. Osadnicy prowadzili apteki, zakłady fotograficzne, hotele, księgarnie, fabrykowali cygara z tytoniu mongolskiego, hodowali konie, budowali młyny. Obrotnych polskich kupców można było spotkać na cieszących się dobrą marką jarmarkach irkuckich.
W archiwum Rosyjskiego Towarzystwa Geograficznego wyczytałem, że wnukowie byłych zesłańców w tomskim okręgu – Zawadowski, Rodjukow i inni – kontynuowali działalność, prowadząc sklepy kolonialne. Od Ostjaków i Tunguzów skupowali za bezcen futra, od miejscowych rolników mięso, ryby, orzeszki cedrowe i wysyłali do Tomska i Tiumenia. Dużo mówiło się o świetnie prosperującej dauryjskiej hucie szkła, którą rzutki Hilary Weber wziął w dzierżawę od Skarbu Państwa. Od końca lat 80. XIX w. na całym lewym brzegu rzeki Angary liczyli się tylko dwaj wpływowi przedsiębiorcy, polscy powstańcy German i Majewski. Ich zdanie brała pod uwagę nawet policja. Nad brzegiem Angary otworzył szynk zwolniony z katorgi Wojciech Komar. Właściciel kopalń złota Zachary Cybulski był burmistrzem Tomska, Aleksander Zenowicz gubernatorem Tobolska, a gen. Bolesław Kukiel prezesem Zachodniosyberyjskiego oddziału Rosyjskiego Towarzystwa Geograficznego. Agaton Giller, autor pracy „Opisanie Zabajkalskiej krainy", poświęconej zesłanym patriotom, pisał o zaradności rodaków: „Było wiele silnych osobowości, które nawet porażkę potrafiły przeobrazić w sukces". Niektórzy wracali do kraju ze znacznym kapitałem.
Huty, kopalnie, wiadra spirytusu
Inżynierowie pochodzący z uczelni rosyjskich odpracowywali swoje stypendia zawodowe, prowadząc wielkie budowy, rodzina Zawadowskich wzniosła handlowe imperium w regionie, pionier przemysłu węglowego na Syberii Ignacy Sobieszczański nadawał ton guberni, fortunę zdobył odkrywca złóż ropy naftowej Witold Zgleniecki. Ale królem gospodarki Syberii tamtej epoki był Alfons Koziełł-Poklewski. Urodzony w 1809 roku w guberni witebskiej, studiował na Uniwersytecie Wileńskim, po czym wyjechał do azjatyckiej części Rosji. Niebywały zmysł inicjatywy sprawił, że mając 29 lat, sprawował nadzór nad zaopatrzeniem armii rosyjskiej za Uralem. W 1845 roku uruchomił pierwszą w dziejach regularną żeglugę na rzekach Ob i Irtysz. Siedem lat później zaczął budować prawdziwe imperium: zakłady metalurgiczne, gorzelnie, huty szkła, kopalnie złota. Nie zaniedbując armii, wytwarzał najwięcej na Uralu spirytusu, czyli ponad 850 tys. wiader. Był jednym z głównych akcjonariuszy Syberyjskiego Banku Handlowego. Poklewski zasłynął też z działalności dobroczynnej, szeroko forował zesłańców polskich, pomagał im materialnie, wykupywał ich z cięższych robot i zatrudniał w swoich firmach. Założył kilkadziesiąt żłobków, szpitali, szkół, sierociniec, bezpłatną jadłodajnię dla ubogich. Był fundatorem pięciu kościołów katolickich.
Prawie nic natomiast nie wiemy o Józefie Adamowskim. Wszechstronnie wykształcony syn zubożałego szlachcica z białostockiego, za udział w spisku politycznym skazany był na karne wcielenie do wojska w Tomsku. Amnestionowany, okazał się nietuzinkowym przedsiębiorcą, w 1864 roku zdecydował się na projekt, który dla rosyjskich inwestorów wydawał się nazbyt ryzykowny i nierealistyczny: dał początek flocie parowej między Obem i Jenisejem.
Ułaskawieni zesłańcy, nierzadko zawiedzeni brakiem perspektyw, po spędzeniu w domu kilku miesięcy, powracali na Syberię, gdzie niektórzy już wcześniej mieli założone rodziny. Aleksander Iwanow z Irkuckiego Uniwersytetu pisze, że często Polacy tak przywiązywali się do sybirskiej ziemi, że po odzyskaniu wolności nie zawsze chcieli porzucić swoje gospodarstwa i wracać do ojczyzny. Załącza przy tym pismo niejakiego Franciszka Dalewskiego skierowane do gubernatora: „Ponieważ posiadam zakład produkujący mydło i podporządkowane jemu, zakupione u sąsiadów, konie oraz byki, dla których muszę zrobić zapasy siana na zimę, to pokornie proszę Waszą Ekscelencję o pozostawienie mnie w Zabajkalskim regionie na dalsze osiedlanie. Jeśli to możliwe, to proszę zostawić mnie przynajmniej jeszcze na jeden rok".Poczta pantoflowa rozniosła po mieście, że szukam polskich śladów, stąd zaczęły pojawiać się coraz to nowe kontakty. Andriej Sokulski opowiada, że czytał o kuriozalnym zdarzeniu mającym miejsce w drugim kwartale XIX wieku. Za przychodzącą do zesłańców korespondencję w biurze gubernatora odpowiadał niejaki Jaryn, oprych i oszust. Sytuacja zmieniła się na lepsze po jego zwolnieniu: z nastaniem uczciwego urzędnika przestały ginąć listy i pieniądze. Ale radość nie trwała długo, bo otrzymał on propozycję awansu. Wówczas to, aby go zatrzymać, dekabryści z polskimi przyjaciółmi postanowili, że zaczną zbierać pieniądze, aby tylko pozostał na tym stanowisku.
Hulacy i fundatorzy
Od Saszy Adamczyka dowiaduję się, że wśród Polaków nie brakło mocno rozrywkowych awanturników lubiących nocne hulanki. Widywano ich na pełnych kolorytu imprezach, w kasynach gry i burdelach. Koczowali na ulicach pijani żebracy, niezrealizowani poszukiwacze złota szukali zapomnienia i pociechy w spelunkach. Niejeden skrywał wstydliwą chorobę: powszechnie panujący syfilis. Nie obywało się bez przypadków samobójstw, kiedy zawodziła odporność psychiczna. Najbardziej rażącym w oczach Rosjan grzeszkiem było jednak cwaniactwo, wykorzystywanie okazji cudzym kosztem. Wada gorsza, w ich oczach, od antypatycznej wielkopańskiej wyniosłości Polaków.