Czy powódź może być dla miasta szansą na rewitalizację? Dobrze obrazuje to przykład Wrocławia. W 1997 r. stolica Dolnego Śląska została zalana. Najbardziej ucierpiały, oprócz blokowisk z wielkiej płyty, cieszące się złą sławą dzielnice w centrum. Do dziś dominują w nich poniemieckie parki i kamienice. W ten teren od lat wkomponowuje się nowe budownictwo, zachowując jednak dawne koncepcje urbanistyczne. Powódź przyspieszyła ten proces.
Przedmieście Oławskie i Nadodrze to przykłady miejsc, które uległy największym przeobrażeniom. Pierwsza z tych dzielnic, uchodząca za niebezpieczną, nazywana jest trójkątem bermudzkim. Po powodzi konieczne były tam remonty, część budynków zostało zburzonych. W ich miejscu powstały nowe, wraz z nimi pojawili się nowi mieszkańcy.
– Przyspieszyło to naturalny proces wymiany tkanki społecznej – mówi „Rz" Przemysław Filar z Towarzystwa Upiększania Miasta Wrocławia. Jego zdaniem dzięki temu dzielnica ta traci powoli swoją złą sławę.
Kulturoznawca Łukasz Medeksza z Towarzystwa Urbanistów Polskich wskazuje, że podwórka trójkąta bermudzkiego to wciąż ulubione miejsca fotografów, którzy chcą pokazać ciemną stronę miasta. – Można jednak odnieść wrażenie, że w ostatnich latach nie jest tam już tak źle jak kiedyś – ocenia.
Potwierdzają to wskaźniki, m.in. dotyczące przestępczości, bezrobocia i stopnia degradacji, które były brane pod uwagę przy rozdziale środków unijnych na rewitalizację dolnośląskich miast. Warunkiem w konkursie (prowadził go Urząd Marszałkowski) było wskazanie obszaru, który najbardziej potrzebuje pomocy. We Wrocławiu była to inna dzielnica w centrum – Nadodrze.