Za tym, by objął ważne stanowisko w UE, opowiada się tylko 13 proc. badanych przez IBRIS Homo Homini na zlecenie „Rzeczpospolitej". Wyborcy nie za bardzo wierzą, że obciążony aferą taśmową polityk byłby w stanie załatwić w Unii ważne dla bezpieczeństwa Polski kwestie w czasie konfliktu rosyjsko-ukraińskiego.
Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że Polacy nie chcą puścić Tuska do Brukseli, bo potrzebują go w kraju na stanowisku szefa rządu. Choć w miniony piątek premier mówił, że woli zostać w Polsce i przeprowadzić borykającą się z sondażami Platformę przez cykl kolejnych wyborów z fotela prezesa Rady Ministrów, to taki scenariusz odpowiada tylko co czwartemu z badanych.
Mówiąc wprost: Polacy mają Donalda Tuska serdecznie dość. Połowa badanych nie chce widzieć obecnego premiera ani w Brukseli, ani w Warszawie w Alejach Ujazdowskich. I wiele wskazuje na to, że Tusk sam doprowadził do takiej sytuacji.
Dotychczas, gdy Platforma wplątywała się w jakąś aferę, premier groźnym głosem potępiał winnych, kiedy trzeba było – odwoływał ze stanowisk, pokazując, że wprawdzie bojarzy popełnili błędy, ale dobry car je naprawi. Tym razem Donald Tusk zmienił taktykę – nie odciął się od bohaterów afery taśmowej, stwierdził, że w nagraniach ujawnionych przez „Wprost" nie ma nic nagannego, a szkodliwy jest jedynie fakt, że podsłuchiwano wysokich urzędników. W oczach wielu Polaków wziął więc odpowiedzialność za działania Bartłomieja Sienkiewicza i innych swoich współpracowników – afera uderzyła więc także w jego wizerunek.
Druga przyczyna narastającej słabości premiera to ujawnienie informacji, że Donald Tusk ma szanse na stanowisko w Unii Europejskiej i może odejść z polskiej polityki. Szef PO przez ostatnie lata budował swój wizerunek jako polityka niezastępowalnego – a tu taka niespodzianka... Nie dość, że nie będzie wiecznie premierem, to także przestanie być liderem swojej partii. Teraz już nawet wyborcy PO zaczęli brać pod uwagę, że po zniknięciu Tuska koniec świata nie nastąpi.