Migracja w poszukiwaniu lepszego życia to naturalny proces, który w zglobalizowanym świecie z ujednolicającymi się wzorcami kulturowymi, rosnącą dominacją jednego języka biznesu (angielski) i podobnym progiem wejścia do poszczególnych zawodów tylko przybiera na sile. Nie da się go powstrzymać niewielkimi zmianami płac minimalnych, różnymi formami becikowego, ulgami podatkowymi dla młodych ludzi czy wprowadzeniem gimnazjum i posłaniem sześciolatków do szkół. Siłą rzeczy kraj mniej rozwinięty nie przelicytuje bowiem bardziej rozwiniętego. Byłoby to zaskakujące, bo cały problem rozbija się właśnie o mniejsze szanse finansowe na rynku pracy, a co za tym idzie, siłę całej gospodarki, a więc i zasobność budżetu.
Pomóc może gruntowna reforma systemu edukacji, pobudzanie przedsiębiorczości, rzeczywiste wspieranie innowacji oraz dekady wzrostu PKB i otwarcie się na imigrantów. Czyli długoterminowy program rozwoju, który kolejne rządy będą, przynajmniej co do zasady, kontynuować, a nie niszczyć tylko dokonania poprzedników w imię politycznej walki.
Niestety, pozytywne efekty mogą nigdy nie pójść na konto którejkolwiek z partii lub polityka, gdyby nawet znalazł się taki, który by się na to porwał. Tym bardziej że, jak pokazał ostatnio przykład OFE, nad polskimi reformami wisi ryzyko tymczasowości.
Imigranci się opłacają
Bez wątpienia emigracja zarobkowa to dla polskiej gospodarki spory problem – drenuje z talentów rynek pracy, w dłuższej perspektywie może zmniejszać dynamikę PKB. Z racji tego, że wyjeżdżają ludzie młodzi, powoduje również starzenie się społeczeństwa, zagrażając bilansowi przychodów i wydatków państwa. Przez pierwsze lata po wyjeździe ratują go jeszcze transfery emigrantów, ale wraz z zadomawianiem się za granicą osób, które wyjechały, będą one sukcesywnie spadały.
Ktoś mógłby powiedzieć, że trzeba dać rodzinom bodźce finansowe, by w Polsce rodziło się więcej dzieci. I politycy to obiecują (choć wysokim kosztem). Tyle że na tym froncie toczymy raczej walkę o tzw. zastępowalność pokoleń. Ponadto nie sam rachunek finansowy decyduje o posiadaniu dzieci, ale też choćby bezpieczeństwo zatrudnienia, które w dobie elastycznych umów o pracę jest coraz mniejsze. Oskładkowanie umów, gorący politycznie postulat, zwiększa to bezpieczeństwo, ale też podwyższa koszty przedsiębiorcom, co ma wpływ na rynek pracy i konkurencyjność produktów i usług. Do tego dochodzą aspekty społeczne i kulturowe, które powodują choćby wzrost liczby rozwodów, a na to dużo trudniej wpływać przez dosypywanie pieniędzy.
Najprostszym rozwiązaniem jest aktywne wzięcie udziału w procesach migracyjnych – czyli zastępowanie emigrantów imigrantami. I tu na przeszkodzie staje już polityka. Problem napływu uchodźców do UE, w którego rozwiązywaniu Polska jako członek Wspólnoty musiała i powinna wziąć udział, pokazał rozwarstwienie opinii społecznej w kwestii tego, czy i ilu uchodźców miałoby do nas trafić. Od opinii, że Polskę jako kraj rozwinięty stać na ich przyjęcie, aż po zupełnie skrajne: „to nie uchodźcy, tylko najeźdźcy".