Powiązania gospodarcze między regionami przygranicznymi Podkarpacia – obwodem lwowskim na Ukrainie i wschodnią Słowacją – są niewystarczające – alarmuje rzeszowski Urząd Statystyczny w raporcie „Obszary transgraniczne Polski, Słowacji i Ukrainy – czynniki progresji i peryferyzacji". Zdaniem autorów wynika to ze zbyt małej aktywności sektora prywatnego i publicznego w przełamywaniu barier, np. w rozwoju wspólnej turystyki.
Mieczysława Łagowskiego, prezesa Izby Przemysłowo-Handlowej w Rzeszowie, wyniki nie zaskakują. – Relacje gospodarcze regionów transgranicznych opierają się na różnicy cen i towarów. Dziś dolar kosztuje 28 hrywien, kiedy jeszcze dwa lata temu ten przelicznik wynosił 5 hrywien – wylicza. Najbardziej chodliwymi towarami na tej granicy są paliwo i papierosy, inaczej ze Słowacją, która od 2012 r. ma euro. – Kiedyś my jeździliśmy po materiały budowlane, dziś Słowacy po kafelki, umywalki przyjeżdżają do nas. To jednak za mało, by faktycznie przygraniczny handel kwitł – mówi.
Zgadza się z tym dr Tomasz Soliński, wiceprezydent Krosna, miasta, które ma jedno z najniższych wskaźników bezrobocia na Podkarpaciu (7 proc.), ale powiat krośnieński leżący przy granicy ze Słowacją – już kilkunastoprocentowe. Skąd ta różnica?
– To obszar o dużej atrakcyjności turystycznej i jednocześnie słabym uprzemysłowieniu. Istnieje tu ogromny potencjał m.in. do produkcji ekologicznej żywności oraz rozwoju agroturystyki. Rynek powoli się rozwija, ale nadal wiele obszarów posiadających potencjał produkcyjny w obszarze rolnictwa ekologicznego nie jest odpowiednio wykorzystanych – przyznaje dr Soliński. Tym bardziej że – jak podkreśla – przygraniczne położenie ze Słowacją to nowe dostępne rynki – Słowacja, Węgry, Rumunia, Chorwacja, Czechy.
Atuty słowackiego sąsiada dostrzegli już podkarpaccy przedsiębiorcy, których dziś jest 162,5 tys. – Coraz więcej firm z naszego regionu przenosi działalność na Słowację, gdzie prowadzenie biznesu jest prostsze i bardziej przyjazne – podkreśla prezes Izby Mieczysław Łagowski.