Słuchając wywiadu, jakiego udzielił Jarosław Kaczyński TVP Info i czytając to, co powiedział w „Gazecie Polskiej”, można odnieść wrażenie, że prezes PiS jest przekonany, iż Polska wygrała nie tylko ostatnią „cholerną wojnę”, ale także kilka poprzednich. Mniejsza już o sprawę Donalda Tuska – tu ewidentnie mamy do czynienia z osobistym konfliktem dwóch najbardziej znaczących polskich polityków XXI wieku, który – jak na sprawę osobistą przystało – wymyka się zasadom racjonalności.
Kaczyński jednak nie poprzestaje na Tusku – przy okazji postanawia bowiem pokazać miejsce w szeregu Niemcom i Angeli Merkel. Przekonuje więc – w rozmowie z „Gazetą Polską” - że Niemcy mają zbyt mały potencjał, by dominować w UE, a ich obecna, silna pozycja we Wspólnocie jest czymś sztucznym. Z kolei w wywiadzie dla TVP Info sugeruje między wierszami, że Angeli Merkel mogło zależeć na wypchnięciu Wielkiej Brytanii z UE (w domyśle – by nie blokowała budowy Europy dwóch prędkości). A Tuska kanclerz ma forsować tylko dlatego, by nie sprzeciwiał się jej koncepcji.
Polski rząd krzyżuje jednak te plany Jackiem Saryusz-Wolskim i mówi „sprawdzam”. Albo nie wybierzecie Tuska (bo prezes nie ukrywa specjalnie, że głównie o to mu chodzi), albo będzie źle. - Dzisiaj z Polską próbują się nie liczyć i stąd nasza kandydatura – mówi Kaczyński. Czyli – co stało się fundamentem naszej polityki zagranicznej – po raz kolejny powstajemy z kolan.
Pytanie tylko, czemu owo powstawanie z kolan musimy tak często powtarzać – mogłoby się wydawać, że jeśli raz wstaliśmy, otrzepaliśmy spodnie, to dalej możemy już dumnie maszerować zachowując godną postawę.
Sęk w tym, że do tego, by stawiać skuteczne ultimatum i rozgrywać Europę z pozycji siły brakuje nam tych kilku wygranych wcześniej wojen. Polska jest ważnym europejskim krajem, ale nie jest krajem najważniejszym. Ma wszelkie atuty do tego, by być państwem współdecydującym o kształcie UE – ale, cytując prezesa Kaczyńskiego, brakuje nam jednak trochę potencjału, by zamiast współdecydowania dyktować Niemcom, Francji czy Włochom rozwiązania. A wywrócenie europejskiego stolika na cztery dni przed wyborem szefa RE bez zapewnienia sobie jakiegokolwiek poparcia (ba – przy gardzeniu tym poparciem – vide Waszczykowski mówiący, że nie wie kto popiera Saryusz-Wolskiego i nie interesuje go to), to zachowanie kraju, który znajduje się w pozycji hegemona. To już nie dyplomacja – to już próba siły, która jest skuteczna, jeżeli stoją za nią armaty. Choćby gospodarcze.