Co wydarzyło się w Ameryce Północnej pod koniec ostatniej epoki lodowej? W tym czasie nagle urywa się ślad pozostawiony przez pierwszych osadników przybyłych na ten kontynent z Azji, podobnie jak trop większości gatunków zwierząt żyjących do tej pory w dostatku na amerykańskiej ziemi. Teorii na temat przyczyn tego zjawiska było wiele, łącznie z obwinianiem przedstawicieli Homo sapiens o eksterminację dużych ssaków, która to rabunkowa postawa miała doprowadzić pierwszych Amerykanów na skraj zagłady.

Tymczasem amerykańscy naukowcy odkryli ślady potężnego wybuchu, który miał miejsce na terenie dzisiejszej Kanady 12,9 tys. lat temu, czyli wtedy, kiedy z kontynentu zniknęło życie. W Ziemię uderzyła wówczas kometa lub spory meteoryt. O tym, jak potężna była to eksplozja, świadczą ślady, które odkryto właśnie w stanach Ohio i Indiana w USA, leżących w odległości tysięcy kilometrów od miejsca wybuchu.

Dwa lata temu dr Allen West, geofizyk z Arizony, wysunął teorię, wedle której kontynent amerykański został objęty wielką falą gorąca, którego centrum stanowił obszar Kanady. Jak to określił uczony, w wyniku tego kataklizmu spora część nieba na półkuli północnej stanęła w płomieniach. Następstwa tego są trudne do objęcia: począwszy od fali uderzeniowej, przez szok cieplny, jakiego doznały organizmy, aż po ogromne pożary i gwałtowne zmiany w klimacie kontynentu oraz całej Ziemi wywołane przez unoszące się w atmosferze pyły. Skala tych zjawisk oczywiście była zależna od rozmiarów ciała niebieskiego, które uderzyło w Ziemię. Obiekt o średnicy około 10 km wyeliminował z kart historii dinozaury. Do zagłady Ameryki wystarczył o wiele mniejszy meteoryt. Piekła, po którym nastały mróz i ciemności, nie zdołała zapewne przeżyć większość złożonych organizmów, z ludźmi i dużymi ssakami na czele. Ci, których nie zabiło gorąco, dopadł potem głód i choroby. Naukowcy przypuszczają, że ochłodzenie klimatu, jakie potem nastało, mogło przedłużyć kończącą się właśnie epokę lodową o blisko 1300 lat.

Smutną pamiątką dawnych pożarów jest ukryta w glebie kilkucentymetrowa warstwa węgla, którą odnaleziono na ponad 50 stanowiskach na terenie całej Ameryki Północnej. Teraz naukowcy z University of Cincinnati znaleźli kolejny ślad tamtego kataklizmu. Są to pozostałości diamentów, złota i srebra, które odkryto na terenie dzisiejszych amerykańskich stanów Ohio i Indiana. Po zbadaniu ich za pomocą promieniowania rentgenowskiego badacze orzekli, że pochodzą one z położonych tysiące kilometrów dalej złóż diamentowych w środkowej Kanadzie. Zdaniem badaczy przenieść je na taką odległość mógł tylko wybuch wywołany upadkiem ciała niebieskiego.

– Wierzymy, że to najsilniejszy dowód przemawiający za uderzeniem komety w tamtym czasie – mówi dr Ken Tankersley z University of Cincinnati. – Nasza planeta doświadczała takich uderzeń wiele razy w całej swojej historii, a za każdym razem, kiedy to się działo, następowały zmiany klimatu. To dowodzi, że człowiek nie jest w stanie wszystkiego przewidzieć i kontrolować – dodaje dr Tankersley.