Czarny Kominek i czerwoni kominiarze

Orędzie biskupów polskich do niemieckich było dziełem życia Bolesława Kominka. Jak mało kto był predestynowany do tego, by pracować na rzecz pojednania obu narodów.

Aktualizacja: 27.12.2014 14:30 Publikacja: 27.12.2014 01:00

Abp Bolesław Kominek i prymas Stefan Wyszyński na audiencji u papieża Pawła VI (rok 1972)

Abp Bolesław Kominek i prymas Stefan Wyszyński na audiencji u papieża Pawła VI (rok 1972)

Foto: Ośrodek „Pamięć i Przyszłość”

Biografia wrocławskiego arcybiskupa jest typowa dla mieszkańców polsko-niemieckiego pogranicza w XX wieku. Urodził się w 1903 roku w Radlinie koło Wodzisławia, który był wtedy naturalnie miastem niemieckim. W domu ojciec górnik czekał na przyjście Polski i wymagał od pierworodnego syna mówienia po polsku.

Przez osiem lat chodził do niemieckiego gimnazjum w Rybniku. Po latach wspominał, że w szkole karali go nauczyciele, gdy podczas lekcji wypsnęło mu się jakieś polskie słowo, a w domu ojciec, gdy wtrącał do rozmowy słowa niemieckie. Imię Bolesław też dostał po polskich królach, o których mógł usłyszeć wyłącznie od ojca.

Maturę zdawał już po polsku. Było to po I wojnie światowej, powstaniach śląskich i plebiscycie, który podzielił Śląsk. Rybnik przypadł Polsce, a Bolesław Kominek był pierwszym maturzystą w otwartym właśnie gimnazjum. W 1923 roku rozpoczął studia teologiczne na Uniwersytecie Jagiellońskim. Cztery lata później przyjął święcenia kapłańskie z rąk biskupa katowickiego Stanisława Adamskiego. W Paryżu zrobił doktorat, a po powrocie do Polski został szefem kancelarii ordynariusza i kierownikiem polskiej Akcji Katolickiej na Śląsku. Po plebiscycie po naszej stronie zostało wielu Niemców. Dla nich młody ksiądz Kominek odprawiał w Katowicach msze po niemiecku. Uczył, że Kościół nie może dzielić ludzi.

Praca w polskiej Akcji Katolickiej była tym trudniejsza, im bliżej było do II wojny światowej. Wielu Ślązaków, także tych, którzy bili się o Polskę w powstaniach, było coraz bardziej rozgoryczonych nachalną polityką polonizacyjną sanacyjnego wojewody Michała Grażyńskiego. Czekali na Polskę – matkę, a przyszła macocha, żalili się. Nałożył się na to kryzys nękający miejscowy przemysł i polityka III Rzeszy, która nie zamierzała się pogodzić z utratą Śląska.

Na opolskiej barykadzie

We wrześniu 1939 po wkroczeniu Wehrmachtu ksiądz Kominek wyjechał na wschód. Trafił do Lublina, rozważał emigrację, ale ostatecznie postanowił wrócić do Katowic. Rowerem, bo to był wtedy najbezpieczniejszy sposób transportu. Jednak zajęcie Śląska przez Niemców oznaczało dla niego nieustanne zagrożenie, wszyscy pamiętali nieskrywaną radość księdza Kominka z rzyłączenia regionu do Polski. Mimo to współpracował on z polskim podziemiem, informował o sytuacji w miastach, zbierał pieniądze dla partyzantów i organizował pomoc dla uwięzionych w obozach koncentracyjnych oraz w getcie.

Gdy w głowach polityków w Londynie pojawiła się myśl, że Śląsk Opolski może się po wojnie znaleźć w granicach Polski, ksiądz Kominek został mianowany pełnomocnikiem ds. kościelnych na Śląsku i Opolszczyźnie. Dla kamuflażu, jak tysiące Ślązaków, przyjął za zgodą polskich władz chroniącą przed wywiezieniem volkslistę III kategorii.

Latem 1945 roku prymas August Hlond mianował go administratorem apostolskim w Opolu. Pięciu polskich administratorów miało przejąć władzę w diecezjach na tzw. Ziemiach Odzyskanych od dotychczasowych ordynariuszy – Niemców. Było to zgodne z naszą racją stanu, ale komuniści byli na prymasa wściekli. Po zerwaniu we wrześniu 1945 konkordatu z Watykanem zamierzali sami wyznaczać kościelnych zarządców. Równie ważny był jednak powód ekonomiczny, mieli bowiem zamiar upaństwowić majątek wspólnoty katolickiej. A taki obrót wydarzeń bardzo im to utrudnił.

Wydawało się, że Ślązak Kominek jedzie na Opolszczyznę jak do siebie, ale tam związki z Polską były dużo słabsze niż w jego rodzinnych stronach. W wielu miejscowościach ciągle jeszcze dominowali Niemcy (wysiedlenia miały się dopiero zacząć), autochtoni unikali jasnych deklaracji w kwestii przynależności narodowej, a po mordach i gwałtach Armii Czerwonej zaufanie do nowej władzy było zerowe. Administrator próbował łagodzić konflikty między miejscowymi a przesiedleńcami z Kresów, którzy często traktowali Ślązaków jak Niemców, nie wdając się w zawiłości historii. Przekonywał, że starych i nowych mieszkańców łączy narodowość, język i wiara, a różnice z czasem znikną. Nie zgodził się na powoływanie odrębnych parafii dla repatriantów i jednocześnie zakazał organizowania mszy tylko dla autochtonów. W rezultacie nikt nie był zadowolony.

Tajny biskup

Atakowano go z jednej strony za śląski separatyzm i niemiecką mentalność, z drugiej za współpracę z komunistami, nachalną polonizację i utrudnianie pracy „prawdziwym polskim kapłanom", czyli duchownym, którzy przyjechali na Opolszczyznę z Kresów. Donosy pisano i do prymasa Hlonda, i do prezydenta Bieruta. Podpadł zarówno księżom, jak i urzędnikom przysyłanym z Warszawy po to, aby „przyłączać Opolszczyznę do Polski". Katolicy pisali, że realizuje politykę partii, komuniści, że szerzy klerykalizm. Inwigilujący Kominka agenci UB, którzy jeździli za nim po całej diecezji, donosili w raportach, że mówi podczas kazań o obłudnych przyjaciołach, którzy deklarują, że chcą się Polską opiekować, a tak naprawdę chodzi im o wypędzenie z niej Boga. Mówił, że partyjni sekretarze najbardziej nie lubią porównań do hitleryzmu: „...ale nam to jest trudno ludziom wytłumaczyć, bo zawsze słychać od nich: »Wszystko, co dziś się dzieje, jest tak samo jak na początku u Hitlera«" – zanotował mowę Kominka do księży diecezjalnych agent „Jaskółka". W 1951 roku został usunięty ze stanowiska, podobnie jak czterej pozostali administratorzy apostolscy wyznaczeni przez prymasa Hlonda. Internowano go w klasztorze benedyktynów w Lubiniu pod Kościanem. Po kilku tygodniach wyszedł stamtąd, ale bez prawa powrotu nie tylko do Opola, ale w ogóle na tzw. Ziemie Odzyskane.

Na kilka lat Bolesław Kominek stał się przedmiotem próby sił między Kościołem a komunistami. Jeszcze w 1951 roku papież Pius XII wyznaczył go na zarządcę diecezji wrocławskiej, ale władze PRL nie pozwoliły mu na objęcie nowej funkcji. W efekcie odłożone zostało też nadanie infułatowi Kominkowi biskupiej sakry. Trafił na dwa lata do kurii archidiecezjalnej w Krakowie, gdzie prowadził rekolekcje, których treść trafiała potem na odpowiednie biurka w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego. Mówił, że komunizm jest nieślubnym dzieckiem zmaterializowanej cywilizacji zachodniej, a robotnicy, którzy przed wojną głośno upominali się o chleb, w krajach socjalistycznych mogą najwyżej cichym głosem żebrać o miłosierdzie. „Klasa robotnicza, pozornie przodująca, jest w rzeczywistości najbardziej uciskana i wyzyskiwana" – po takich słowach bezpieka uznała Kominka za osobę niebezpieczną. Kiedy polityka komunistów wobec Kościoła się zaostrzyła, wytoczono proces biskupowi Czesławowi Kaczmarkowi, aresztowano prymasa Stefana Wyszyńskiego i zamknięto „Tygodnik Powszechny",  Bolesław Kominek został na trzy lata ukryty w klasztorze sióstr urszulanek w Sierczy pod Wieliczką. Dopiero w 1954 roku otrzymał święcenia biskupie, ale potajemnie, w Przemyślu, bez świadków, żeby władze nie zdołały przypadkiem storpedować uroczystości. Ta sytuacja trwała aż do października 1956. Najpierw wyszedł na wolność Władysław Gomułka, potem zwolniony został prymas Wyszyński i biskup mógł wreszcie objąć swoją diecezję. Uroczysty ingres odbył się 16 grudnia 1956 roku. Kominek był pierwszym polskim biskupem we Wrocławiu po biskupie Nankerze żyjącym w XIV wieku.

Ordynariusz nie całkiem chciany

Pod nieobecność biskupa rządy w diecezji wrocławskiej sprawował wikariusz generalny ks. Kazimierz Lagosz, lwowiak faworyzujący księży, którzy przyjechali do Wrocławia razem z przesiedlanymi mieszkańcami Kresów. Obsadzali kościelne stanowiska, czuli się silni i chcieli mieć swojego biskupa. Może nie tak lojalnego wobec komunistów jak Lagosz, ale najlepiej zza Buga. Na ordynariusza Ślązaka, w którego polszczyźnie, choć bardzo dobrej, wyczuwalny był śląski akcent, patrzono niezbyt chętnie, mimo że prymas Wyszyński dawał mu bardzo dużo dowodów zaufania. Biskup wrocławski został przewodniczącym Komisji Episkopatu do Spraw Kościoła na Ziemiach Zachodnich i Północnych (pełnił tę funkcję aż do roku 1972), a rok później także przewodniczącym Komisji Duszpasterstwa Ogólnego. Sześć lat po ingresie mianowano go arcybiskupem. Dla Służby Bezpieczeństwa pozostał elementem niebezpiecznym, choć w raportach agenci podkreślali, że nie krytykuje komunistów otwarcie podczas kazań, że najostrzejsze opinie wypowiadał podczas spotkań z duchownymi.

Był pod stałą obserwacją prowadzoną z jednego z mieszkań kamienicy vis-a-vis pałacu arcybiskupiego. Podsłuchiwano jego telefony i kontrolowano korespondencję, werbowano współpracowników spośród pracowników cywilnych kurii i współpracujących z nim księży, a w latach 60. zamontowano w jego mieszkaniu pluskwy. Uniemożliwiano wyjazdy za granicę. Z czterech sesji Soboru Watykańskiego II, podczas którego narodziło się orędzie adresowane do niemieckich biskupów, mógł wziąć udział tylko w dwóch, na pozostałe nie dostał paszportu.

Policzek od księdza patrioty

Orędzie ze słynnymi słowami „udzielamy wybaczenia i prosimy o nie" wywołało burzę. Przez partyjną propagandę, część społeczeństwa, ale także kleru, zostało uznane za niezgodne z polską racją stanu. Wielu duchownych myślało o Niemcach dokładnie to, co wierni, i nie zamierzało niczego im wybaczać, więc napastliwy wobec arcybiskupa ton partyjnej propagandy bardzo im odpowiadał. A ogólnikowa odpowiedź biskupów niemieckich dawała powód do twierdzenia, że Kościół zaszkodził polskim staraniom o uznanie zachodniej granicy. Władze PRL zastanawiały się nawet, czy wracającego z Watykanu po czwartej sesji soboru arcybiskupa Kominka w ogóle wpuścić do Polski. Partia nie miała wątpliwości, że to on był głównym autorem listu, choć widniało pod nim wiele podpisów, w tym prymasa Wyszyńskiego. Kościelna kolęda na koniec roku 1965 i początku następnego wypadła fatalnie. Ulegający propagandzie wierni nie potrafili zrozumieć, a tym bardziej zaakceptować gestu biskupów. Do kurii wrocławskiej przychodziły setki anonimów atakujących arcybiskupa. Sekretarz metropolity, ksiądz profesor Jan Krucina, wspominał, że któregoś dnia zirytowany Kominek oświadczył mu, że nie zamierza czytać więcej „tego wychodka". Wręczył sekretarzowi nożyczki i oświadczył, że ma od tego dnia pełną władzę nad jego korespondencją. Sytuacja zmieniła się dopiero po kazaniu wygłoszonym przez arcybiskupa w lutym 1966. Był dobrym mówcą, potrafił przekonać wiernych, że pojednanie nie znaczy zapomnienia o zbrodniach. „Ale kto zwalcza pojednanie narodu polskiego z narodem niemieckim, uderza w twarz polską rację stanu" – mówił. Wysłuchać arcybiskupa przyszło wielokrotnie więcej ludzi, niż była w stanie pomieścić wrocławska katedra. Świadkowie wspominali potem, że wtedy po raz pierwszy w polskim kościele po słowach kapłana rozległy się oklaski.

Lata 50. i 60. w polskim Kościele to był czas tzw. księży patriotów współpracujących z komunistyczną władzą. W diecezji wrocławskiej było ich szczególnie wielu. Spora część pochodziła z Kresów, niektórzy przeszli przez sowieckie łagry i więzienia już w Polsce. Ich uległość tłumaczono lękiem, że może się to powtórzyć. W sporze arcybiskupa Kominka i władz partyjnych stanęli po stronie komunistów. Konflikt był żywy jeszcze pod koniec lat 70., gdy rządy w archidiecezji wrocławskiej obejmował biskup, a później kardynał, Henryk Gulbinowicz. „Nie miały już one dramatycznego przebiegu" – wspominał w wywiadzie rzece „A Kościół trwa", ale wciąż trwały utarczki personalne, donosy i demonstrowana otwarcie niechęć. Pod koniec lat 60., gdy w partyjnych mediach nie ustawały ataki na arcybiskupa Kominka, a z drugiej strony zaczęto mówić o kapeluszu kardynalskim dla metropolity wrocławskiego, doszło do awantury z księżmi patriotam. Podczas kłótni któryś spoliczkował arcybiskupa. Dziś Kościół wraca do tego niechętnie, ale wtedy mówiono, że chodziło właśnie o to, by informacja o buncie wypłynęła na zewnątrz. Przeciek o biskupie spoliczkowanym przez jednego z własnych księży mogła utrącić w Watykanie jego kandydaturę. „To był chwyt poniżej pasa i całkiem nieskuteczny. Wprost przeciwnie" – wspominał Henryk Gulbinowicz.

Najpierw trzeba uznać granicę

Bolesław Kominek przez całe życie musiał balansować między Polakami a Niemcami. Pierwszych bulwersowało, gdy współczuł przyjeżdżającym do Wrocławia wysiedlonym po 1945 roku breslauerom i przekonywał, że nie każdy Niemiec musi być od razu nazistą. Drugich oburzało, gdy równie twardo twierdził, że Śląsk to teraz część Polski i to ona będzie tu stanowić prawa. Również te kościelne. Nigdy jednak nie przeszły mu przez usta narzucane przez peerelowską propagandę słowa o odwiecznym dziedzictwie Piastów i kamieniach mówiących po polsku.

Po ogłoszeniu listu do biskupów niemieckich przybyło mu wrogów po obu stronach granicy, ale Kominek dalej prowadził swoją grę. Ks. prof. Jan Krucina wspominał wizytę we Wrocławiu w 1969 roku dwóch chadeckich posłów do Bundestagu. Kiedy podczas spotkania butnie stwierdzili, że w mieście i okolicach żyje wciąż dziesięć milionów Niemców, arcybiskup zabrał parlamentarzystów z RFN na spacer. Zagadywali po niemiecku kolejnych przechodniów o drogę, ale bez efektu.

Profesorowi teologii Franzowi Scholzowi, który zarzucił Kominkowi i polskiemu duchowieństwu nacjonalizm oraz sprzyjanie komunistom żądającym uznania granicy na Odrze i Nysie, odpowiedział: „Granica musi być uznana, żeby potem ją znieść". Przysłuchujący się tej rozmowie uznali, że to była zapowiedź przyszłej jednoczącej się Europy. A kiedy w grudniu 1970 roku Polska i RFN podpisały traktat, w którym Niemcy uznali granicę na Odrze i Nysie, krytyka wreszcie ucichła. Okazało się, że to Kominek miał rację.

Bolek i Lolek w Watykanie

Kardynał Kominek lubił żartować. „Niech ksiądz napisze do rodziny, że jest księdzu przy mnie tak dobrze jak przy kominku za piecem" – polecił księdzu Krucinie. „Niech ci, którzy wieszczą koniec Kościoła, pamiętają, że to my jesteśmy specjalistami od pochówków" – zareagował na słowa Władysława Gomułki, że polski Kościół ginie pod kierownictwem Wyszyńskiego, Kominka i Wojtyły. „Nie będą czerwoni kominiarze czyścić czarnego kominka" – komentował krytykę pod swoim adresem. Codziennie słuchał Radia Wolna Europa. Księdzu Krucinie przed wspólnym niedzielnym wyjazdem do Świdnicy i Jeleniej Góry przykazał: „Tylko niech ksiądz pamięta, musimy być w domu piętnaście przed jedenastą wieczorem. Bez Wolnej Europy nie ujedziemy. To jest jak przykazanie. Pierwsze – czcij Boga Ojca, drugie – serwis Wolnej Europy. Ksiądz jest za to odpowiedzialny".

Ostatnią akcją Służby Bezpieczeństwa wymierzoną w Kominka miało być skłócenie go z Karolem Wojtyłą. Ktoś w SB uznał, że obydwaj hierarchowie muszą marzyć o sukcesji po prymasie Wyszyńskim, więc podgrzewając ich ambicje, uda się podzielić Episkopat na frakcje. Bezpieka planowała rozpowszechnianie negatywnych opinii, które mieli rzekomo wygłaszać o sobie. Nie udało się. Miejsce po kardynale Wyszyńskim zwolniło się, gdy arcybiskup wrocławski już od siedmiu lat nie żył, a Karol Wojtyła od trzech był papieżem. W marcu 1973 roku Bolesław Kominek został kardynałem. Sześć lat po Karolu Wojtyle. „Bolek i Lolek zostali kardynałami" – miał zażartować. Był już wtedy bardzo chory. Walczył z rakiem, ale w marcu 1974 zmarł na zawał serca. Za trumną kardynała w kondukcie szło 150 tysięcy ludzi. „Człowiek szerokich horyzontów, pionier polskości, hierarcha Kościoła, sługa Boga i ludzi. Postać jednoznaczna. Postać historyczna. Postać niezwykła" – powiedział o nim Karol Wojtyła.

W 2005 roku na skwerze nieopodal kościoła Najświętszej Marii Panny we Wrocławiu stanął pomnik kardynała. Na cokole umieszczono najważniejsze słowa z najważniejszego orędzia polskich biskupów. Po polsku i niemiecku.

Korzystałem m.in. z książek „Wokół orędzia. Kardynał Bolesław Kominek, prekursor pojednania polsko-niemieckiego", Wrocław 2009 i „Kościół katolicki na Dolnym Śląsku w powojennym 50-leciu", Wrocław 1996, filmu „Kapłan pojednania" wrocławskiego Ośrodka „Pamięć i Przyszłość" oraz publikacji w kwartalniku „Pamięć i Przyszłość". Autor jest pisarzem i publicystą. Mieszka we Wrocławiu. Wydał kilkanaście książek, wśród nich są głośne biografie „Brzechwa. Nie dla dzieci", „Broniewski. Miłość, wódka, polityka" i wielki bestseller ostatnich miesięcy „Genialni", opowieść o lwowskiej szkole matematycznej. Opublikował kilka książek o stolicy Dolnego Śląska, m.in. „Wrocław. Tysiąc lat".

Biografia wrocławskiego arcybiskupa jest typowa dla mieszkańców polsko-niemieckiego pogranicza w XX wieku. Urodził się w 1903 roku w Radlinie koło Wodzisławia, który był wtedy naturalnie miastem niemieckim. W domu ojciec górnik czekał na przyjście Polski i wymagał od pierworodnego syna mówienia po polsku.

Przez osiem lat chodził do niemieckiego gimnazjum w Rybniku. Po latach wspominał, że w szkole karali go nauczyciele, gdy podczas lekcji wypsnęło mu się jakieś polskie słowo, a w domu ojciec, gdy wtrącał do rozmowy słowa niemieckie. Imię Bolesław też dostał po polskich królach, o których mógł usłyszeć wyłącznie od ojca.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Kościół
Konferencja naukowa „Prawo i Kościół”
Kościół
Spanie z księdzem, stworzenie sekty. Analiza decyzji kard. Kazimierza Nycza w głośnej sprawie
Kościół
Nie żyje ks. Roman Kneblewski. Słynący z kontrowersji duchowny miał 72 lata
Kościół
Spanie z księdzem, stworzenie sekty. Watykan zajmie się katolicką wspólnotą spod Warszawy
Kościół
Wybory samorządowe 2024. KEP wyjaśnia, czym powinni kierować się wierzący