Wobec Hamasu nikt tu nie używa określenia „terroryści”. Nie ma go też w oficjalnych oświadczeniach władz marokańskich, które unikają również wymieniania nazwy „Izrael”. Zaraz po rozpoczęciu sobotniego ataku przez Hamas wyraziły „głębokie zaniepokojenie” pogorszeniem się sytuacji i potępiły ataki przeciw cywilom „gdziekolwiek się znajdują”.
Delikatnym ukłonem w stronę Palestyńczyków było wskazanie w oświadczeniu MSZ dotyczącym konfliktu, że król Mohamed VI stoi na czele Komitetu al-Kuds – Al-Kuds to arabska nazwa Jerozolimy.
Prezenty od Izraela
Władze kluczą, rozdarte między wielką polityką a obawami związanymi z nastrojami społecznymi. Niecałe trzy lata temu nawiązały pełne stosunki z Izraelem. Maroko poszło śladem Zjednoczonych Emiratów Arabskich i Bahrajnu, podpisując porozumienia zwane Abrahamowymi. Przyniosło to korzyści, nie tylko gospodarcze. Kilka miesięcy temu Izrael zrobił Maroku wielki prezent: uznał jego suwerenność nad Saharą Zachodnią, spornym terytorium byłej hiszpańskiej kolonii, do którego prawa roszczą sobie separatyści z ruchu Polisario, wspieranego przez sąsiednią Algierię.
Czytaj więcej
Nigdy wcześniej sianie terroru w Izraelu tak się Hamasowi nie udawało. Sukcesy terrorystów będą jednak krótkotrwałe.
Międzynarodowe organizacje dziennikarzy śledczych, a także część europejskich polityków uważają, że marokańskie służby korzystały z izraelskiej technologii szpiegującej do podsłuchiwania i śledzenia nie tylko dysydentów i reporterów – na ich celowniku miał się znaleźć nawet prezydent Francji Emmanuel Macron i marokański król. Rabat temu stanowczo zaprzeczał, a nawet próbował zwalczać takie zarzuty sądownie.