Takie wypowiedzi zdarzają się szefowi ONZ bardzo rzadko. Ban Ki Moon musiał jednak wytłumaczyć, jak to się stało, że Arabia Saudyjska i jej sojusznicy atakujący od ponad roku opanowane przez rebeliantów tereny w Jemenie zniknęli kilka dni temu z czarnej listy. - To była jedna z moich najbardziej bolesnych decyzji - dodał.

Sekretarz generalny ONZ cytowany przez BBC poinformował, że grup państw zagroziła, iż jeżeli do tego nie dojdzie, to przestaną finansować programy organizacji. Saudyjski ambasador przy ONZ Abdullah al-Muallimi zaprzeczył. - Nie groziliśmy i nie mówiliśmy o funduszach - zapewnił.

W kwietniu ukazał się raport ONZ, z którego wynika, że w czasie wojny w Jemenie zginęło 785 dzieci, z tego 60 proc. w wyniku ataków (głównie nalotów) koalicji państw arabskich, na których czele stoi Arabia Saudyjska. Za śmierć 142 dzieci odpowiadają rebelianci. Z raportu wynika też, że w Jemenie doszło do 42 ataków na szkoły i szpitale, w ich wyniku zdecydowana większość placówek została całkowicie zniszczona. 57 proc. z tych ataków przeprowadziła Arabia Saudyjska i jej sojusznicy - twierdzą autorzy raportu.

Saudyjczycy zdecydowali się ponad rok temu na interwencję u południowego sąsiada, gdy znaczną część Jemenu opanowali szyiccy rebelianci Huti, sojusznicy Teheranu, głównego regionalnego wroga Rijadu. W wojnę zaangażowały się inne sunnickie państwa, w tym Egipt, Maroko i niewielkie monarchie znad Zatoki Perskiej. Koalicja ma wywiadowcze i logistyczne wsparcie USA.

Przeciwko czasowemu usunięciu Arabii Saudyjskiej z czarnej listy zaprotestowały we wtorek organizacje obrońców praw człowieka, w tym Amnesty International (AI). To AI oskarżyła wówczas Rijad, że zastosował presję dyplomatyczną i przy okazji postawił pod znakiem zapytania wiarygodność Organizacji Narodów Zjednoczonych.