Zwycięstwo PiS w wyborach do PE, a przede wszystkim jego skala – uzyskanie ponad 40 proc. głosów, co partii rządzącej nie udało się nawet w wyborach z 2015 roku, które przecież dały Prawu i Sprawiedliwości większość w Sejmie – oznacza, że PiS nadal najlepiej rozumie potrzeby i lęki Polaków. Piątka Kaczyńskiego okazała się bardziej nęcąca, niż obawa przed ewentualnym polexitem, którym straszyła Koalicja Europejska. Szacunek do instytucji Kościoła i tradycyjnych wartości okazał się silniejszy niż antyklerykalizm i apele o świeckie państwo. Wizja twardej obrony interesu Polski w Europie – nawet jeśli w szrankach z Komisją Europejską często zostajemy sami, a także ostrożny eurosceptycym (którego wyrazem był m.in. zdecydowany sprzeciw wobec euro) dały w tych wyborach więcej niż troska o sposób, w jaki PiS reformuje wymiar sprawiedliwości. Inaczej tego wyniku przeczytać nie sposób.
Z drugiej strony wynik wyborów jest porażką projektu Koalicji Europejskiej. Szeroki front „wszyscy przeciw PiS” miał sens tylko w sytuacji, w której dawał opozycji szansę na odsunięcie Prawa i Sprawiedliwości od władzy. Skoro jednak nie udało się to nawet w wyborach, w których opozycja miała korzystać z premii wynikającej z charakterystyki wyborców zainteresowanych tymi właśnie wyborami, to dlaczego projekt ten miałby dawać nadzieję przed wyborami parlamentarnymi? Jeśli wybory do PE miały podziałać na wyborców opozycji mobilizująco, pokazać im, że warto zrezygnować z dogmatycznego podejścia do kwestii programowych i poprzeć koalicję chadecko-ludowo-liberalno-socjaldemokratyczną, to udało się osiągnąć efekt dokładnie odwrotny. Trudno uwierzyć, aby po takim wyniku wyborczym Koalicja Europejska w obecnej formie przetrwała. PO pewnie pójdzie do wyborów z Nowoczesną, ale już raczej nie z SLD czy PSL. Dla tych ostatnich zachęcający będzie zapewne przykład Wiosny czy Konfederacji, które nawet przy tak spolaryzowanych wynikach zdołały przekroczyć wyborczy próg. A skoro udało się to im, to dlaczego ma nie udać się jesienią posiadającym znacznie silniejsze struktury formacjom Władysława Kosiniaka-Kamysza i Włodzimierza Czarzastego?
Opozycja jest obecnie w trudnej sytuacji. Musi szybko wymyślić się na nowo, a ma na to mało czasu. Wynik wyborów do PE jednoznacznie pokazuje, że wiara w to, iż wyborcy – jak w 2007 roku – oddadzą Platformie i jej sojusznikom władzę ze strachu przed PiS-em jest wiarą naiwną. Są oczywiście wyborcy, którzy PiS-u się boją – ale jest ich zbyt mało, by opierać na nich nadzieje na wyborcze zwycięstwo. Problemem opozycji jest jednak to, że przez trzy i pół roku nie udało się jej opracować żadnego planu B – wariantu na wypadek, gdyby w najbliższych wyborach do Sejmu wyborcy nie szli do urn wybierać mniejsze zło lecz szukać najkorzystniejszego dla nich rozwiązania. PiS oferuje 500plus, 300plus, brak podatków dla najmłodszych, rosnące płace minimalne, politykę popuszczania budżetowego pasa i ucieranie nosa zadufanym w sobie elitom. Druga strona oferuje głównie strach.
To nie zadziałało w 2015, nie zadziałało w maju 2019 roku. Owszem, znane powiedzenie mówi, że do trzech razy sztuka – w tej sytuacji prawdziwsza wydaje się jednak refleksja Alberta Einsteina, zgodnie z którą szaleństwem jest "robienie wciąż tego samego i oczekiwanie różnych rezultatów”.