Słuchając w piątek w radiu Jarosława Kaczyńskiego, można się było szybko zorientować, czym naprawdę interesuje się prezes partii rządzącej. Miliony Polaków żyją restrykcjami, które wprowadził rząd, by ograniczyć rozprzestrzenianie się koronawirusa. Stoją w długich kolejkach przed supermarketami, chcąc kupić niezbędną żywność dla domowników, zastanawiają się, jak spędzić Wielkanoc w sytuacji, gdy nie wolno wychodzić z domu ani organizować rodzinnych spotkań. W tym czasie prezesa PiS zajmuje czysta polityka: „kto, kogo i jak”. Wciąż mówi o opozycji, o sondażach, o konieczności przeprowadzenia wyborów 10 maja.
Niezwykle wyważony komentator Piotr Zaremba próbę organizacji głosowania korespondencyjnego nazwał politycznym szaleństwem. I choć jeszcze w piątek rano wydawało się, że prezes PiS ten plan porzucił, wieczorem jego partia zgłosiła poprawkę do kodeksu wyborczego, która de facto zastępuje Państwową Komisję Wyborczą Pocztą Polską. Ta bowiem spółka stanie się odpowiedzialna za przeprowadzenie głosowania. Jej szefa wymieniono i polecono mu czynić przygotowania do wyborów.
Równocześnie minister zdrowia prof. Łukasz Szumowski ostrzega: „Nic nie wskazuje na to, żeby epidemia miała wygasnąć w najbliższych tygodniach”. Wystarczy zajrzeć do kalendarza, by zobaczyć, że 10 maja jest już za pięć tygodni, a więc w czasie epidemii.
Sytuacja przypomina tę sprzed miesiąca: gdy Andrzej Duda groził zawetowaniem ustawy przyznającej 2 mld zł telewizji publicznej, Kaczyński chciał wycofać jego kandydaturę na prezydenta i postawić na Mateusza Morawieckiego. Ostatecznie premier doprowadził do kompromisu, który okazał się na końcu kompromitacją Dudy. Ceną podpisu pod ustawą miała być głowa Jacka Kurskiego, lecz ten, choć przestał być prezesem TVP, pozostał tam osobą numer jeden, formalnie jako doradca zarządu. Nawet osoby z obozu rządzącego mówiły wówczas, że upór lidera PiS w sprawie Kurskiego był nieracjonalny.