Epidemia pokazała nam, po jak cienkim stąpamy lodzie. W bogatych, rozwiniętych państwach Europy nagle dramatycznie skurczyła się bariera ochronna, która pozwalała na komfort leczenia wszystkich. A to, że każdemu choremu należy się pomoc, było przecież do niedawna dogmatem w rozwiniętych państwach kapitalistycznych i demokratycznych.
We Włoszech od wybuchu epidemii do pierwszych decyzji o pozostawieniu chorego bez respiratora minął mniej więcej miesiąc. Takie rozmiary ma nasze – Europejczyków – bezpieczeństwo zdrowotne. Tak politycy zabezpieczają swoich obywateli decyzjami o wydatkach na publiczną ochronę zdrowia.
Polska miała więcej szczęścia, a to, skąd się ono wzięło, będzie przez następne lata tematem prac naukowych wirusologów, epidemiologów i zakaźników. Nie musieliśmy w widocznej skali nikomu odmawiać pomocy. Nikt raczej przed czasem odłączony nie został, by zrobić miejsce lepiej rokującemu pacjentowi. A o tym, czy pomoc przyszła na czas, czy wszędzie podejmowano właściwe decyzje, czy zrobiono wszystko, by zwiększyć szanse chorych – wiedzą tylko rodziny zmarłych, a i to nie zawsze. Są jeszcze ci, którzy odeszli w swoich mieszkaniach, samotni, bez diagnozy i kwalifikacji na listę ofiar SARS-CoV-2. Wszyscy mamy nadzieję, że to już za nami.
Epidemia budzi strach, a strach często pozbawia zdolności trzeźwego myślenia. Obywatele mają potrzebę ufania władzy, choćby po to, by czuć się bezpieczniej. Noszenie maseczek – byle jak i byle jakich – jest jak plaster na otwartą ranę. Ale dobrze działa na psychikę, przypomina, że trzeba uważać, że jesteśmy, powinniśmy być odpowiedzialni za siebie i innych. Zdaliśmy ten egzamin? Oceny są bardzo zróżnicowane.