Rzeczywiście, nowy premier ma rację, tak często odwołując się do zaufania, trudno bowiem bez silnej wiary przyjmować jego deklaracje za dobrą monetę.

Pytanie tylko, czy powszechne zaufanie jest tą wartością, na podstawie której da się zbudować skuteczną politykę. W sensie retorycznym z pewnością. Wydaje się, że nowy premier doskonale wyczuwa społeczne nastroje. Gdzie może, mówi o otwarciu, o porozumieniu, o pojednaniu, wskazuje na potrzebę nowoczesności, modernizacji i rozwoju. Ba, znowu jak pierwszego dnia po zwycięstwie wyborczym wspomniał o miłości i wzajemnej solidarności.

Ale czy Tusk, używając tak miękkiej retoryki, nie proponuje w istocie polityki postpolitycznej, w której zostaje ona zredukowana do administrowania i zarządzania? W której konflikty o wartości, idee, o wizje rozwoju nagle znikają, a społeczny podział i jego autentyczność staje się czymś nienaturalnym, szkodliwym i niemal wstydliwym? To na takim podejściu, zgodnie z którym monopol na rację miała wąska grupa autorytetów, niepoddająca się krytyce, opierał się system sprzed ujawnienia afery Rywina. Sam Tusk słusznie wskazał, że łączył się on z dużą dozą cynicznego konformizmu.

Ani wąskie interesy korporacyjne, ani powszechna plaga korupcji nie znikną tylko dlatego, że politycy zaczną mówić o zaufaniu. Wymierzenie sprawiedliwości musi pociągać za sobą opór, a od polityków należy wymagać odwagi i determinacji, by potrafili go przełamać. Podobnie nie wierzę w politykę historyczną, która z definicji nie będzie wywoływać sporów z innymi. Taka polityka łatwo może spowodować zbytnią gotowość do ustępstw i uległość w starciu z silniejszymi. Polityka bez gotowości do podjęcia walki o swoje racje, o interes Polski ? czy nie jest mirażem?

Wśród wielu słów, które wypowiedział nowy premier, najbardziej zabrakło mi wyraźnego odwołania się do suwerenności. To wartość, która miała definiować działanie rządu Jarosława Kaczyńskiego. Mniejsza z tym, na ile Kaczyński w swoich konkretnych posunięciach potrafił to realizować. Jednak samo już uznanie suwerenności za główną zasadę polityki pozwalało nadać jej sens i odpowiedzieć na główny problem po 1989 roku, jakim był deficyt podmiotowości. I tego braku nie były w stanie zastąpi słuszne i tak potrzebne deklaracje nowego premiera co do prywatyzacji, liberalizacji polityki gospodarczej i inne konkretne pomysły zmian, choćby w służbie zdrowia.