Koledzy odpadli pierwsi, blokując ciałami wstęp do namiotu. Chcąc nie chcąc, musiałem ich dobudzić i przesunąć. "Cyniu, wstawaj, milicja po nas przyszła" – wybełkotał jeden. "Żadna milicja, to ja" – poprawiłem, co otrzeźwiło kolegę w tempie błyskawicznym. "Rafał! I ty się żeś do milicji zapisał? Jak mogłeś?!".

Ale człowieka pijanego można usprawiedliwić. Marcin Wojciechowski, Paweł Wroński i inni salonowcy, obwieszczając jako sensację, że "publicyści IV RP" zaczęli krytykować Jarosława Kaczyńskiego, piszą zapewne na trzeźwo, a posługują się dokładnie taką samą logiką. Gdy się Kaczyńskiego bali, uparcie, wbrew oczywistym faktom usiłowali wmówić mnie i kolegom o podobnych, konserwatywnych i niepodległościowych poglądach rzekomy bezkrytyczny zachwyt jego osobą, przypisując zmyślone przez siebie frazy o "geniuszu z Żoliborza" (jeszcze dziś bzdurzy Wroński: "Rafał Ziemkiewicz kiedyś ubolewał nad masową głupotą tych, którzy w Kaczyńskiego nie wierzą"... Niby gdzie ubolewałem, kotku, może jakiś konkretny przykład?). Dziś, gdy Kaczyński wydaje się gwarantem, że PiS nigdy nie wyrwie się z radiomaryjnego getta, utrzymując wyborców niepoddających się tresurze michnikowszczyzny z dala od wpływu na bieg zdarzeń w Polsce, głęboko ubolewają nad rzekomą utratą przez prezesa PiS poparcia z naszej strony.

Prawda jest taka, że i trzy lata temu, i dziś mniej więcej za to samo Kaczyńskiego chwaliliśmy i krytykowaliśmy, za co go i teraz chwalimy i krytykujemy. Ale przecież propagandystom salonu o prawdę nie chodzi.

[b][link=http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2009/01/06/ja-w-milicji/]skomentuj na blogu[/link]

[/b]