A pospolite ruszenie, które po symbolicznym pogrożeniu przez władze PO wspomnianemu posłowi palcem rzuciło się go rozgrzeszać i usprawiedliwiać, jest liczne. Dostrzegłem w nim, poza kompletem posłów i posłanek PO, Monikę Olejnik, Tomasza Lisa, Stanisława Tyma, Ewę Milewicz – a wielu zapewne nie dostrzegłem, bo nie chciało mi się zbyt uważnie fali propalikotowych wystąpień śledzić. Trudno jednak było nie dostrzec reakcji "Gazety Wyborczej", która po wstępnym pogubieniu się – redaktor Pacewicz uznał bowiem insynuowanie homoseksualizmu Kaczyńskiemu za obrazę dla gejów, a na punkcie tolerancji wobec nich jest bardzo czuły, i z tych pozycji w pierwszej chwili Palikota skrytykował – zareagowała pseudouczonym bełkotem, jaką ważną i ożywczą rolę pełni w kulturze błazen, porównując frontmana PO ze Stańczykiem i innymi wielkościami.
Jest to żenująca próba ukrycia przez salon – chyba nawet przed samym sobą – strasznej prawdy. Palikot nie jest błaznem. Jest cwanym naśladowcą Leppera, który dowiódł, że do zdobycia poparcia i miłości ludzi prymitywnych wystarczy przelicytować wszystkich w bluzgach na tego, kogo nie lubią. Palikot zaś dowiódł, że nasza "elita" mentalnością niewiele się różni od tak przez nią wyśmiewanych pegeerowców w gumofilcach.
Lewica słusznie zabiega, by uczynić swą twarzą Adasia Miauczyńskiego z "Dnia świra" – sfrustrowanego nieudacznika, który bezustannie klnie i bluzga, nie potrafiąc dostrzec, jaki jest żałosny.
To symbol, w którym najpełniej odnajduje się polski inteligent.
[b][link=http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2009/01/18/lepper-wyksztalciuchow/]skomentuj na blogu[/link][/b]