[b][link=http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2009/04/26/bezczelnosc-michnika/]skomentuj na blogu[/link][/b]
Rozmowa paskudna z wielu przyczyn, także tej, iż prowadzący ją Piotr Najsztub przejawia ambicję przelicytowania czcigodnego gościa w wylewaniu pomyj na wspólnych wrogów (oczywiście nie ma szans). Szczytem jest jednak utyskiwanie przez naczelnego "Gazety Wyborczej", że w Polsce "jest przyzwolenie na tezy, że agentem był Zbigniew Herbert".
Trudno uwierzyć, by Michnik mógł nie wiedzieć, że to właśnie w jego gazecie rzucono tę potwarz na wielkiego poetę i że zrobiły to jego wierne podręczne, Anna Bikont i Joanna Szczęsna. Przypomnę – było to w wywiadzie z Gustawem Herlingiem-Grudzińskim i posłużyło do "wkręcenia" wstrząśniętego pisarza w wyznanie: "nic o tym nie wiedziałem, zawsze uważałem go za porządnego człowieka". Niedługo potem na łamach kobiecego dodatku do "Wyborczej" podchwyciła oszczerstwo Agnieszka Holland, odnotowując z nieskrywaną satysfakcją, że "Herbert też wcale nie był taki niezłomny". Dopiero gdy tygodnik "Wprost" w niedopuszczalny sposób "podkręcił" tekst o nagabywaniu Herberta przez SB tytułem "Donos Pana Cogito", michnikowszczyzna rzuciła nagle hasło: "nawet Herberta ośmielili się opluć!", i zaczęła rwać szaty oraz włosy z głowy.
"Wprost" za swą publikację natychmiast przeprosił, a potem przeprosiny te kilkakrotnie powtórzył. "Wyborcza" nie tylko nigdy nie przeprosiła, ale jej funkcjonariusze przy każdej okazji dołączają nazwisko poety do listy wybielanych przez siebie kapusiów, by nadać wszelkim takim oskarżeniom en masse posmak absurdu, łącząc to z oblewaniem gnojem "oszalałych lustratorów". Jeśli to nie jest bezczelność, wysoki sądzie, to ja już nie wiem...