Wyrażając nieskończoną potrzebę jedności i unijnej miłości, przewodniczący José Manuel Barroso zasugerował, że Praga może nie dostać swojego komisarza, jeżeli się nie zastosuje i nie ratyfikuje. Jednym słowem wypadnie z misternej brukselskiej gry przyjaźni: "jak wy nam czegoś nie dacie, to nasz komisarz zablokuje was gdzie indziej".
Prezydent Vaclav Klaus zwleka z podpisaniem traktatu lizbońskiego w oczekiwaniu na decyzję czeskiego Trybunału Konstytucyjnego, w międzyczasie próbując ochronić swój kraj przed Kartą praw podstawowych. Czyli przed dokumentem, który Wielka Brytania i Polska przyjęły dopiero po dopisaniu protokołu ograniczającego jego stosowanie. Karta to fatalna klauzula, która narzuca państwom stowarzyszonym nie tylko obyczajowe i społeczne zasady eurolewicy, ale też ogranicza konkurencyjność państw, zmuszając je do przyjęcia socjalistycznych praw pracowniczych i – z czasem – wyższych stóp podatkowych.
Ale dziś Praga została już sama na placu boju. To nie Irlandia, za którą wstawiała się Polska. Teraz Bruksela ani myśli ustępować. Naciska z pozycji siły. Przewodniczący Barroso jak sprzedawca używanych aut pogania Klausa, strasząc, że ma już lepszego kupca i albo teraz, albo do końca życia Czesi będą musieli chodzić piechotą.
Skąd ten pośpiech? Politycy najsilniejszych państw Unii od pewnego czasu prowadzą misterną grę o to, komu przypadnie zaszczyt pierwszego prezydenta Europy, najpotężniejszego władcy od czasów Karola Wielkiego, a kto będzie ministrem spraw zagranicznych. Każdy kolejny miesiąc może zburzyć układ sił, a pod koniec roku trzeba będzie powołać tymczasowego komisarza i cała kadrowa karuzela zacznie się od nowa. A w dodatku opóźni się wprowadzenie w życie licznych ustaw i regulacji, do których przyjęcia Bruksela nie będzie już potrzebowała ratyfikacji lokalnych parlamentów.
Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/wroblewski/2009/10/15/nieskonczona-potrzeba-unijnej-jednosci/]blog.rp.pl/wroblewski[/link]