Pisałem wtedy: "nie było powodu spieszyć się z eksmisją, należało, w interesie społecznym, umożliwić kupcom zbudowanie innej siedziby. Na pogromie prywaciarzy przez prezydent miasta, która spieszyła się z egzekucją wyroku tak bardzo, że aż dokonała jej w sposób bezprawny, za pomocą wynajętych drabów, wszyscy stracili – zyskały tylko grube miliony okoliczne galerie handlowe.
Z każdym miesiącem, kiedy na placu po KDT wciąż nie dzieje się nic, staje się coraz bardziej oczywiste, co twierdziłem od początku: że nagła miłość pani prezydent do prawa miała jakieś drugie dno".
Przypominam sprawę, bo jest ona przykładem ogólnej prawidłowości – taka władza, jaką mamy, jest nawet w stanie zrobić czasem coś słusznego, ale tylko, jeśli popycha ją do tego interes własny bądź wpływowego lobby. Tak właśnie jest z obcięciem subwencji dla partii politycznych. Generalnie, oczywiście – tylko że w naszej konkretnej sytuacji współzależności biznesu i władzy każde dziecko wie: partia rządząca "się wyżywi", a opozycja sponsorów nie znajdzie. Nikt nie chce ryzykować losu Romana Kluski albo zwalenia się nagle o szóstej rano na firmę wszystkich możliwych inspekcji.
Premier jak zwykle zachwycił się własnym sukcesem, prezydent pokazał, jak szybko potrafi podpisywać przysyłane mu papiery, w mediach uradował się chór chwalców, że ukrócono wydatki… Może i jest się z czego cieszyć, bo z wyborczych obietnic PO to przecież jedna z zaledwie dwóch, które zostaną zrealizowane.
Drugą, prorokuję, będzie likwidacja immunitetów. Nazajutrz po tym, gdy partia, której dziś jeszcze wystarcza bajerowanie, uświadomi sobie, że dla zachowania władzy trzeba zacząć zamykać.