Stwierdził jedynie, że Argentyńczyk może być wzorem dla młodzieży, bo jest przyzwoicie ostrzyżony i nie ma ani jednego tatuażu.
Niestety, jest mała szansa, że młodzież zrozumie Włocha. Dla niej idolami są raczej Mario Balotelli czy Zlatan Ibrahimović, którzy po zdjęciu koszulek przechodzą jakby do innego estetycznego świata, stają się gwiazdami skrojonymi na inną miarę.
Nie domagam się oczywiście, by wróciły czasy, gdy lewicujący kontestator z reprezentacji Niemiec Paul Breitner musiał pytać, czy może zapuścić brodę, a za George'em Bestem biegał fryzjer z nożyczkami. Nowy wizerunek sportowca nie przeszkadzałby mi tak bardzo, gdyby nie fundamentalna zmiana zasad, przekroczenie granicy, poza którą sport staje się głównie zabawą: mniej ważne – wygrałeś czy przegrałeś, liczy się przede wszystkim to, jak się sprzedajesz, jak wyglądasz, z kim i gdzie się spotykasz, jaki pożytek mają z ciebie tabloidy.
To też nie budziłoby mojego sprzeciwu, bo mając rozum i wolną wolę, można kontakty z tym światem ograniczyć (choć z coraz większym trudem), ale tabloidyzacji sportu towarzyszy coraz częściej wprowadzanie do obiegu fałszywego pieniądza. Ludzie walą drzwiami i oknami, by zobaczyć, jak boksuje Pudzian z Najmanem, choć żaden z nich boksować nie umie, Anna Kurnikowa dostawała rekordowe premie za sam przyjazd, choć nie wygrała w życiu żadnego turnieju, Maria Szarapowa (tenisistka o niebo lepsza) mogłaby już przestać grać i jej bank pewnie by tego nie zauważył, bo najważniejsze, by nie przestała być piękna.
Wszystko to razem sprawia, że idol w sporcie jest dziś zupełnie kimś innym, niż był kiedyś. Na szczęście są jeszcze gwiazdorzy tacy jak Messi, Roger Federer czy Rafael Nadal, których śmiało można nazwać resztówką po świecie odchodzącym w przeszłość.