Bo można założyć, że w 2013 będziemy mieli do czynienia z kontynuacją sytuacji dzisiejszej. Władza będzie dalej gniła, i dla wszystkich, z nią samą na czele, będzie coraz bardziej jasne, że jest to wyłącznie trwanie dla trwania, sprawowanie władzy wyłącznie dla samej władzy i jej różnorakich fruktów.
Z kolei PiS będzie periodycznie zyskiwał punkty, i z równą regularnością, po dojściu do sytuacji, w której wahadło nastrojów mogłoby zasadniczo przesunąć się na jego stronę, tracił je – na skutek kolejnych działań swojego lidera, które eufemistycznie można by nazwać gwałtownymi.
Dotyczy to również sprawy katastrofy z 10 kwietnia 2010. Zapewne – tak jak dotąd – co jakis czas będziemy dowiadywać się o kolejnych kompromitujących dla rządu faktach, dotyczących czy to wydarzeń z samego lotniska Siewiernyj, czy to późniejszego śledztwa. I co jakiś czas potencjalnie zabójcze dla obozu władzy skutki ujawnienia tych faktów będą błyskawicznie niwelowane przez reakcję „smoleńskiej” opozycji, która nie potrafi (a może raczej: nie chce?) powstrzymać się przed skutecznym odstraszaniem całej reszty Polaków od samej siebie.
Rząd będzie zapewne intensyfikował kampanię wokół przyjęcia euro. Nie sądzę jednak, żeby zdecydował się na podjęcie realnych decyzji w tej sprawie. Bo przecież jest to obecnie społecznie niepopularne, a poza tym sprawujący władzę doskonale wiedzą, że pozbywaliby się w ten sposób istotnych instrumentów, dzięki którym Polska długo unikała pogrążenia się w kryzysie. Ale mówienie o euro popłaca – bo na tę narrację dobrze reagują tzw. rynki, co może owocować zmniejszeniem oprocentowania naszych obligacji.
Będą trwały kontredanse wokół realizacji dwóch projektów politycznych: stworzenia wzorowanego na węgierskim Jobbiku ruchu nacjonalistycznego oraz wykreowania nowej centrolewicy pod jeszcze nowszym kierownictwem Aleksandra Kwaśniewskiego. Obu tym inicjatywom nie wróżę olśniewającego powodzenia. Kwaśniewski jest politykiem zeszłej epoki, nie ma w sobie nawet cząstki tego potencjału uwodzenia Polaków, którym czarował w latach 90, i jeśli rzeczywiście zechce powrócić na scenę, przekona się o tym boleśnie. Polscy nacjonaliści, w odróżnieniu od węgierskich, nie mają „oczywistego” narodowego wroga (nad Dunajem są nim Cyganie), który pozwoliłby im zogniskowanie złych emocji i na popularyzację własnej ideologii.