Świadczą o tym przygotowywane w jego kancelarii propozycje legislacyjne. Pierwsza dotyczy dostępu do informacji medycznej. Chodzi o to, żeby obywatel mógł wskazać osobę, która – w razie gdyby on zachorował – miałaby prawo dowiadywać się o stanie jego zdrowia. Druga propozycja odnosi się do kwestii spadkowych. Jeśli dwie osoby będą miały zawartą umowę o wspólnym gospodarowaniu, i jedna z nich umrze, to druga dziedzicząc po niej spadek, zostanie zwolniona z płacenia od niego podatku.
Tym samym prezydent wytrąca oręż z rąk tych, którzy gardłują za wprowadzeniem do polskiego prawa instytucji związku partnerskiego. Komorowski udowadnia bowiem, że aby zaspokoić oczekiwania ludzi żyjących w związkach nieformalnych, nie potrzeba żadnej zmieniającej normy społeczne rewolucji kulturowej. I – co chyba dla prezydenta jest kluczowe – nie ma konieczności wchodzenia w kolizję z konstytucją. A niezgodność z ustawą zasadniczą – chroniącą i tym samym uprzywilejowującą instytucję małżeństwa jako związek kobiety i mężczyzny – stanowi koronny argument Komorowskiego w jego sprzeciwie wobec ustawy o związkach partnerskich. Dlatego – jak zasugerował prezydent – każdy jej projekt zostanie skierowany przez niego do Trybunału Konstytucyjnego.
Orędownicy rewolucji kulturowej są więc w kropce. Nie mogą dłużej udawać, że ich działalność pozbawiona jest ideologicznego radykalizmu, że upominają się oni wyłącznie o respektowanie praw obywatelskich zapisanych w konstytucji. Bo jeśli nie prowadzą wojny z tradycyjnym modelem rodziny, to chyba propozycje prawników prezydenckich powinni zaakceptować.
Pozostaje jeszcze kwestia intencji Bronisława Komorowskiego. Można się spodziewać opinii chwalących prezydenta za konserwatyzm. Tyle że mamy tu do czynienia jedynie z pragmatyzmem odwołującym się do legalizmu. Komorowski unika jak może konfliktów o charakterze ideologicznym. Reprezentuje tak typowy dla niektórych polityków Platformy Obywatelskiej „konserwatyzm bezobjawowy". Zabiega jedynie o uznanie opinii publicznej. A znacząca jej część w Polsce do wizji rewolucji kulturowej wciąż podchodzi co najmniej sceptycznie.