Nie od dziś pojawiają się pomysły, nawet globalnych VIP-ów z Barackiem Obamą na czele, by się pozbyć broni, zwłaszcza tej najbardziej śmiercionośnej – jądrowej. Pomysły te wychodzące z przesłanek humanistycznych, z troski o ludzkość, umęczoną dekadami wyścigu zbrojeń między komunistycznym Wschodem a demokratycznym Zachodem.

Teraz – w czasach kryzysu – pomysły może nie likwidacji, ale ograniczeń w zbrojeniach pojawiają się z przyczyn ekonomicznych. Do wielomiliardowych oszczędności na armii przymierza się Francja. To sprawa wyjątkowa. Francja jest krajem występującym w najwyższej światowej lidze głównie ze względu na możliwości i ambicje wojskowe. Jako stały członek Rady Bezpieczeństwa ONZ i byłe mocarstwo kolonialne gra na wielkiej szachownicy dzięki komandosom, nowoczesnym samolotom i czekającej w gotowości broni jądrowej.
Jeżeli takie państwo chce drastycznie ograniczyć wydatki na obronę i nowoczesną broń, to z kim jeszcze w Europie można marzyć o wspólnej polityce bezpieczeństwa i obrony? Pozostaje Wielka Brytania, dystansująca się coraz bardziej od UE.

Jest jasne, że politycy francuscy nie stali się nagle pacyfistami, przestali myśleć o swoich interesach w Afryce Północnej czy też pogodzili się z grą w drugiej światowej lidze. Po prostu nie wiedzą, na czym można oszczędzać, by nie drażnić jeszcze bardziej społeczeństwa w czasie kryzysu.

Politycy Zachodu nie mogą jednak zapominać, że kryzys, który dręczy ich kraje, nie jest sygnałem dla przywódców innych państw, zwłaszcza niedemokratycznych, do tego, by też oszczędzali na zbrojeniach. Wręcz przeciwnie – zbroją się na potęgę, grożą wojnami, przeprowadzają próby nowego uzbrojenia, ogłaszają niezapowiedziane wcześniej manewry.

Kryzys osłabia Zachód, a oszczędzanie na obronie z powodu kryzysu jeszcze bardziej nadwyręża jego siły. I kusi wrogów do przetestowania jego możliwości.