Wiem, że rachunki krzywd nigdy do końca nie zostały rozliczone, że Wołyń wciąż boli i nigdy boleć nie przestanie. Wiem również, że w sezonie politycznym, w jaki wchodzimy, zwykłe ludzkie emocje, sympatie czy antypatie muszą ustąpić chłodnej partyjnej kalkulacji, że znów zamiast ludźmi stajemy się elektoratem, pokrojonym przez socjologów i głodnym wyrazistej retoryki.
Dlatego jedni mówią o wojennym zagrożeniu, którego w istocie nie ma. Drudzy też straszą wojną ale za jej sprowokowanie winą obarczają pierwszych. Jeszcze inni zbroją się w tęgie miny ekspertów od Realpolitik i godzą się na „nieuchronność twardych faktów". A kolejni, podchwytując unoszące się jak kurze pierze na wietrze głosy swoich wyborców, bredzą o przystawionym do głowy „świńskim" pistolecie. Wszystko rozumiem, ale są sprawy ważniejsze niż medialne znudzenie i kalendarz wyborczy. Oto za naszą wschodnią granicą rozstrzyga się przyszłość tej części świata. Właśnie dziś, w najbliższych tygodniach, miesiącach naprawdę, nie na niby, waży się, czy sąsiadować będziemy z nieprzewidywalnym, niedemokratycznym postsowieckim imperium czy z przewidywalnym, podzielającym nasze wolnościowe ideały demokratycznym państwem prawa.
Do niedawna Ukraina była przede wszystkim satelickim krajem Rosji. Zeszłej jesieni podjęła próbę otrząśnięcia się z systemu, którego istotą był wasalizm, nepotyzm i korupcja. My, Polacy, przez wiele miesięcy solidarnie kibicowaliśmy tym przemianom. Dawaliśmy dowody na to, że wiemy, o co toczy się gra. Ta gra jeszcze się nie skończyła. Tak naprawdę dopiero się zaczyna. A stawka jest ta sama. Trudno w takim momencie nie przypomnieć słów, jakie wypowiedział w 2008 roku na wiecu w Tbilisi świętej pamięci prezydent Lech Kaczyński. „Dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a później może i czas na mój kraj, na Polskę!". Oby nie okazały się prorocze!
I na koniec. Nie wierzę, że mając do wyboru tępy autorytaryzm i zdrową demokrację, ktokolwiek o zdrowych zmysłach wybierze ten pierwszy. Dlatego może warto przypomnieć o tej solidarności Polaków z pierwszych tygodni Majdanu. Ona musi przetrwać nie tylko dla wolnej, nowoczesnej Ukrainy. Przede wszystkim dla nas samych!