Nie wierzę, że dowiemy się prawdy o tym, kto stoi za podsłuchami polityków. Nie wierzę, bo Bartłomiej Sienkiewicz ma rację, zapominając jedynie o tym, że za tak opłakany stan państwowych służb (i nadzoru nad nimi) opowiada każdy polityk rządzący po 1989 roku. Wiem natomiast, że te podsłuchy już na stałe zagościły w życiu politycznym i będą się ukazywać przy okazji każdych wyborów i każdego przesilenia rządowego.
Było dla mnie zaskoczeniem, że wysocy rangą politycy paplają podczas obiadów w restauracjach. Wydawało mi się, że takie rozmowy wyglądają poważniej, niż moje dyskusje polityczne podczas licealnych prywatek. Nie wyglądają. Ale jeśli dzisiejsze informacje „Gazety Wyborczej" się potwierdzą, to już nie jest kwestia słabości państwa, lecz jego całkowitej zapaści.
Trudno w dobie międzynarodowego terroryzmu i odradzającego się rosyjskiego imperializmu wyobrazić sobie coś gorszego niż podsłuch w rezydencji premiera. Jeśli ktoś nagrał szefa rządu i najbogatszego biznesmena na Parkowej, rządowej ulicy w centrum Warszawy zamkniętej dla zwykłego ruchu, to znaczy, że profesjonaliści nagrywają wszystko i wszystkich wszędzie.
To znaczy, że Rosjanie widzą i słyszą wszystko. Podobnie jak Amerykanie, Francuzi, Niemcy i pewnie jeszcze kilka innych służb dysponujących jakim takim budżetem. To znaczy, że wielkie zagraniczne koncerny znają tajemnice negocjacji handlowych z budżetem państwa (bo budżety ich służb wywiadowczych dorównują rządowym).
To znaczy, że coś takiego jak tajemnica w polskim państwie nie istnieje.