Angielska Federacja Tenisowa i organizujący turniej All England Club zadecydowały wprawdzie jednomyślnie, że cofają ubiegłoroczny zakaz startu dla tenisistek i tenisistów z tych krajów, ale obwarowały swoją zgodę warunkami, które mogą być trudne do spełnienia. Dla przypomnienia: w ubiegłym roku Rosjanie i Białorusini zostali z Wimbledonu wykluczeni, co spotkało się ze sprzeciwem obu organizacji rządzących zawodowym tenisem - WTA (kobiety) i ATP (mężczyźni). Nie przyznały one uczestnikom turnieju punktów do światowego rankingu, nałożono na Brytyjczyków finansową karę (2 miliony euro) i zagrożono, że jeśli wykluczenie się nie skończy, brytyjskie turnieje zostaną usunięte z WTA i ATP Tour. Jeśli wierzyć oświadczeniom Brytyjczyków, właśnie ta groźba okazała się dla nich szczególnie bolesna, bo poważnie podkopałoby to finansowe i organizacyjne podstawy tenisa na Wyspach.
W tej sytuacji już od dawna było jasne, że bezwzględny zakaz się nie utrzyma i decyzja o jego zniesieniu nie jest niespodzianką. Jej konsekwencje natomiast mogą być. Rosjanie i Białorusini zapewne bez sprzeciwu przełkną to, co spotyka ich w tenisie i w innych sportach już od dawna: grają bez flagi, bez narodowych symboli, przy ich nazwiskach w turniejowych drabinkach nazwy krajów się nie pojawiają. To już jest tenisowa norma, ale Brytyjczycy w tych ograniczeniach poszli znacznie dalej, bo wymagać będą od każdego Rosjanina i Białorusina pisemnej deklaracji neutralności. W praktyce ma to wyglądać tak: gracze i członkowie ich sztabów muszą zadeklarować, że nie reprezentują rosyjskiego i białoruskiego państwa, nie otrzymują od państwa ani firm z nim związanych żadnych funduszy i żaden sposób nie wspierają agresji.
Czytaj więcej
Tenisiści z Rosji i Białorusi wezmą udział w tegorocznym Wimbledonie. Rok temu był to jedyny turniej Wielkiego Szlema, z którego ich wyproszono.
Organizatorzy Wimbledonu przyznają, że już w ubiegłym roku zastanawiali się nad ustanowieniem takich właśnie warunków, ale z tego zrezygnowali, wiedząc na jakie konsekwencje naraża to zawodników i ich rodziny w rządzonych przez Putina i Łukaszenkę ojczyznach. Teraz już tych skrupułów nie mają, a przecież sytuacja się nie zmieniła: wojna trwa, zbrodniarze pozostają zbrodniarzami, a ryzyko dla ewentualnych sportowych dysydentów nie jest mniejsze lecz większe.
Najlepiej dowodzi tego furia Moskwy po tym jak Międzynarodowy Komitet Olimpijski zarekomendował powrót rosyjskich sportowców do rywalizacji jako zawodników neutralnych, jeśli nie reprezentują klubów wojskowych i policyjnych. Sądząc po reakcji to dla putinowskiej Rosji nie szansa, lecz policzek. Natychmiast pojawiły się deklaracje wybitnych sportowców zgodne z interesem władz.