Polski nie wolno utopić. A czymś takim byłaby bez wątpienia nasza separacja z Unią Europejską. Rządzący nie mówią tego wprost, doskonale rozumiejąc, że polska opinia publiczna jest w przeważającej części za naszą obecnością w Unii, jednak szersza narracja wielu polityków prawicy jest wymierzona prosto w Brukselę. Krytykuje się Unię zazwyczaj pośrednio, przypisując najgorsze intencje jej urzędnikom bądź strasząc, że za postulatem integracji kryje się nic innego jak niemiecki nacjonalizm, groźny dla polskiej suwerenności i niepodległości.
Ten język kłamstw i półprawd zasłania czystą interesowność prawicy, dla której nasze członkostwo w Unii to nie przynależność do wspólnoty wartości, nie inwestycja w przyszłe pokolenia, tylko prosta zasada bankomatu: Bruksela jest dotąd ważna, dopóki płaci. Kiedy płacić przestanie, a miliardy euro nie będą już oliwić mechanizm uprawianej przez prawicę polityki, unijne regulacje i zasady staną się wyłącznie niepotrzebnym balastem. W imię zachowania władzy warto będzie je zerwać. Takie są z grubsza intencje najważniejszych (bo przecież nie wszystkich) liderów prawicy, którzy wyraz swojej niechęci do UE dają niemal co dzień. Im bliżej wyborów, im głębiej w kampanię, tym częściej.
Czytaj więcej
Spór na linii Warszawa–Bruksela zaostrza się na tyle, że grozi nam blokada wypłaty unijnych dotacji. Takie informacje zmroziły samorządy i przedsiębiorców, a ekonomiści ostrzegają przed bardzo poważnymi skutkami.
Boję się, a co więcej – jestem pewien, że nie chodzi tylko o zyskiwanie punktów w kampanii wyborczej na straszeniu Polaków utratą suwerenności. Nie chodzi też tylko o czystą władzę. Gros pisowskich starców po prostu Unii nie lubi, nie zna, nie rozumie. Z jednej strony to ignoranci, bez języka i rozumienia realiów Zachodu, nieznający świata i reagujący naturalnym strachem przed obcością. Z drugiej – zideologizowani do szpiku kości mentorzy, jak europosłowie Ryszard Legutko czy Zdzisław Krasnodębski, którym rozpędzająca się nad głowami europejska nowoczesność wydaje się wstrętna, niezgodna z ich osobistymi pryncypiami, choćby te były kompletnie anachroniczne.
Są jeszcze tacy, którymi kieruje wyłącznie cynizm; to politycy Solidarnej Polski. Ich z kolei nietajona i upchana za bogoojczyźnianym frazesem nienawiść do Unii to z jednej strony ucieczka przed oczywistą prawdą, że są w największym stopniu konfliktowi winni, z drugiej – bezwzględna gra o polityczne przeżycie. Tym oddechem dla Zbigniewa Ziobry ma być polski eurosceptyk, dzięki któremu SP przebije magiczną wciąż dla tej formacji granicę 5 proc. poparcia.