Wypowiedź Rafała Trzaskowskiego o tym, że w młodości nie był żadnym bawidamkiem, ale du***rzem, nie ma prawie żadnego znaczenia politycznego. Prezydent Warszawy nie został przyłapany na jakiejś aferze obyczajowej, nie złamał prawa, nie przyjął łapówki. Nie popełnił jakiegoś fatalnego błędu jako zarządca stolicy, przez co życie tysięcy mieszkańców stałoby się nieznośne. I właściwie w ogóle nie warto by było czytelnikom zawracać głowy tą wypowiedzią, gdybyśmy żyli w innej epoce, w czasach polityki przedtwitterowej.
Ale nie żyjemy. Dziś polityka jest totalnie zmediatyzowana, nie istnieje bez mediów społecznościowych. W sieci się ona rodzi, w sieci jest komentowana, w sieci padają oskarżenia, ale i przeprosiny. Sieć też w końcu o jednej aferze (zwanej częstą inbą) zapomina i rzuca się na następną. Słowa Trzaskowskiego to kwintesencja twitterowej polityki. I dlatego warto wyciągnąć z tej inby kilka wniosków.
Czytaj więcej
Przed liderem PO stoi pytanie, czy iść w kierunku symbolizowanym przez Rafała Trzaskowskiego, czy wrócić do chadeckich korzeni partii.
Po pierwsze, w czasach twitterowej polityki nie ma wypowiedzi nieważnych. Rozmowa z nieznanym nikomu blogerem jest tak samo ważna jak podcast Kuby Wojewódzkiego czy występ w CNN u Fareeda Zakarii. Oczywiście istnieje szansa, że jakaś wypowiedź przejdzie niezauważona, ale tylko przez jakiś czas. Ta wszak wypłynęła po trzech tygodniach. Ale każda może pomóc i przebić się do publicznej wiadomości, każda też – nawet rzucona gdzieś ze śmiechem – może się okazać bardzo szkodliwa.
Inną cechą polityki twitterowej jest to, że nikt nie zna całego kontekstu wypowiedzi – choć w tej sprawie akurat kontekst wcale nie polepsza sytuacji wiceprzewodniczącego Platformy Obywatelskiej, wręcz przeciwnie. Każdy interesujący się polityką pewnie już słyszał o „du***rzu”, jakiś procent pewnie posłuchał fragmentu wrzuconego na TikToka podcastu Wojewódzkiego. Całą rozmowę przesłucha pewnie tysięczna część promila. A zatem kontekst nie ma tu żadnego znaczenia – jedno zdanie, nawet pół zdania żyje swoim życiem. Polityk, który tego nie rozumie, może się oczywiście obrażać na rzeczywistość, ale i tak przegra.