Elegancki, kulturalny, nawet nieco skryty, chętniej niż o arkanach futbolowej taktyki rozprawia o kulinariach. Ma w sobie coś z sybaryty i jako 62-latek, który wygrał w piłce wszystko – jest mistrzem pięciu najważniejszych lig, trzykrotnie zwyciężał w Lidze Mistrzów – mógłby po nieudanej przygodzie z Evertonem wrócić do rodzinnego Reggiolo, żeby uprawiać „dolce far niente”.
Miał przecież flirtować ze smugą cienia. Na tle młodszych kolegów – wyszczekanych technokratów rozkochanych w taktyce – wydawał się anachroniczny. Odnalazł się jednak w Madrycie, jakby przekazał piłkarzom gen nieśmiertelności. Te dyskretne uśmiechy Karima Benzemy podczas meczu zdawały się mówić: „To jeszcze nie koniec, nie wyczerpaliśmy wszystkich żyć”.
Manchester City w pierwszym meczu trzykrotnie obejmował dwubramkowe prowadzenie. Wygrał 4:3. Rewanż także otworzył golem, był w strefie komfortu. Pep Guardiola postawił na pragmatyzm i kontrolę, porzucił dogmaty. Jego podopieczni porwali się nawet na nielicującą z powagą trenera grę na czas. Rodrygo dał jednak Realowi życie. Guardiola po raz szósty odpadł z Ligi Mistrzów w półfinale.
Czytaj więcej
Królewscy rzutem na taśmę odrobili straty z Manchesteru, doprowadzili do dogrywki, pokonali City 3:1 i to oni zmierzą się 28 maja w Paryżu z Liverpoolem.
To był trzeci taki powrót Realu w ostatnich tygodniach. Tej wiosny w podobnym stylu – kiedy wydawało się już, że wszystko stracone – eliminował Paris Saint-Germain i Chelsea Londyn. Hiszpańscy dziennikarze, szukając wyjaśnienia, postawili wręcz na narrację teistyczną, a „Marca” z okładki prosiła, aby „Bóg zstąpił z nieba i to wszystko wytłumaczył”.